3. " Jestem Ślizgonem "



     Obudził go pewien sen. Wciąż miał przed oczyma poszczególne sceny, ale gdy tylko przeczesał włosy palcami, sen spierzchł. Była to ta sama wizja, która objawiała mu się od blisko miesiąca. Widział w niej siebie. Oczami obserwatora śledził każdy ruch swej kopii; gdy skradał się za plecami Jane, dźgając ją końcem różdżki. A on śmiał się, tak głośno się śmiał, gdy wypowiadał mordercze zaklęcie...
     „Paranoja”, pomyślał, nabierając i wypuszczając powietrze z cichym świstem.
 - Co jest? – Z letargu wyrwał go niepożądany głos Scorpiusa, który, siedząc po przeciwnej stronie przedziału, obserwował go badawczo.
 - Nie wiem – stwierdził Caleb, zamykając oczy. – Śni mi się coś. Coś... hm... złego...?
 - Taa, jasne. Złego? Może to, że spławiłeś Tarę Vig? Była niezła, szkoda takiej.
 - Raczej to nie to. – Uśmiechnął się pobłażliwie.
 - A więc co? – drążył Scorpius nieco ironicznym tonem, a po chwili dodał, jakby olśniony:
 - A jak tam twoja Jane? – Jego głos przesiąknięty był łagodną drwiną. Kwestia wybranki serca Caleba Frowarta zawsze go intrygowała. Wszak Malfoy nigdy nie był stały w uczuciach, więc zdumiała go owa stałość kumpla.
 - W porządku. Jest gdzieś w pociągu.
 - Powiedziałeś ojcu? – dociekał skrupulatnie Scorpius spod wpółprzymkniętych powiek.
     Uśmiech, widniejący na ustach Caleba, momentalnie zastąpił niechętny grymas.
 - Nie. Gdyby wiedział, że to...
 - Szlama! – zakwiczał nagle Scorpius, przyklejając nos do szyby. – Cholera jasna...
 - Co ty tam takiego widzisz?! – zirytował się Caleb, kiedy oczy Scorpiusa zwęziły się w małe szparki. Zerknął w tym samym kierunku, co on. Przez jego twarz przebiegł cień konsternacji, gdy tylko dostrzegł rodzinę Weasleyów. Brnęli przez kłęby dymu, pchając wózki.
- Znowu będzie miała najwyższą średnią – wysyczał mściwie Scorpius, nie odrywając wzroku od smukłej dziewczyny. Frowart spojrzał na niego i ryknął śmiechem.
 - A więc tu cię boli?
 - Hę?
 - Nie potrafisz znieść smaku porażki...
 - Co...? Och, oczywiście, że nie o to chodzi, co ty mi tu bezczelnie wmawiasz...?!
 - Nie sądzę. W piątej klasie przeżywałeś drugie miejsce.
 - ‘Przeżywałem’?! Och, tylko dlatego, że załatwiło mnie mugoloznawstwo! Obkuwałem „znajomości elementów komputera i ich znaczenie w mechanizmie”! I co? I CO ZA TO DOSTAŁEM?! Trolla! Bezczelność.
 - Pomyliłeś myszkę z głośnikiem – napomknął opieszale Caleb, jakby jego argumentacja była dlań tak dobra i wystarczająca, że aż był pewny swego zwycięstwa nad ‘zaplątanym’ przyjacielem.
 - Odezwał się znawca!
 - O ile pamiętam, to nie ja się jej przysłuchiwałem.
 - Co ty tam możesz wiedzieć?!
 - Relacje naocznych świadków – zarechotał Caleb, szczerząc zęby.
     Scorpius machnął na niego ręką, a po chwili zmarszczył czoło, gdy córka Weasleyów wsiadła do pociągu.
 - Obowiązki prefekta wzywają – oznajmił szybko, wstając z miejsca. Rozsunął drzwi przedziału, a po chwili zniknął w wąskim korytarzyku.
     Pociąg zatrząsł się niebezpiecznie, by w końcu ruszyć. Peron 9 i ¾ był już tylko niezatartym wspomnieniem, a widoki za oknem rozmazanymi plamami.
 - Siódmy rok – mruknął pod nosem Caleb, wyciągając z kufra małą, skórzaną książeczkę z miejscem na pieczęć pośrodku okładki. - Będzie lepszy... - Uśmiechnął się łagodnie, coraz wnikliwiej przypatrując się wygrawerowanemu napisowi „Bella res est morte sua mori.” W jego prawym oku pojawił się nieprzewidywalny błysk.
- Władza... – wyszeptał, jakby nie swoim głosem, po czym zamknął oczy. Śnił, wciąż śnił o rzeczach strasznych i niepojętych, a zarazem wspaniałych... Żył otumaniony, jakby balansował na granicy życia a śmierci, niebezpiecznie zbliżając się ku krawędzi otchłani!
Ta księga go niszczyła, niweczyła miłość i dobro zakorzenione w duszy, i myśli, które mknęły po orbitach jego mózgu i pustoszyły wszystko, co napotkały na swej drodze. Nawet nie mógł podejrzewać, ile bólu sprawi w przyszłości innym stworzeniom, ile krzywd im wyrządzi, mimowolnie, niczym kukiełka operowany przez dewizę tejże księgi, księgi podarowanej niegdyś Lucjuszowi Malfoyowi przez najgroźniejszego czarnoksiężnika ubiegłego wieku, księgi, która zawierała w sobie potężne zaklęcia przejmujące kontrolę nad czyimś umysłem tak, jak niegdyś doświadczył tego sam Draco Malfoy.
Było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Caleb nie czuł nic, nie myślał, nie wiedział, kim tak naprawdę jest. Zachowywał pozory, ale w rzeczywistości chylił czoło ku złu, które go opętało. Z fanatyczną wręcz obsesją brnął przez rzeczywistość, która dawała mu ułudę bezpieczeństwa, bo wszystko i wszyscy byli dla niego tylko snem – nic nieznaczącym snem, z którego budzimy się rankiem i już nie pamiętamy żadnej sceny, co najwyżej jedynie przebłyski...
To, co czynił, nigdy się nie wydarzyło, nie miało swego bytu w teraźniejszości - gnuśna mgiełka osnuwała jego oczy. On przecież tylko śnił...! Ale nie dane było mu się obudzić.

***

     „ - Nie, nie, nie... – szeptał obsesyjnie chłopiec o zielonych oczach, niepewnie stawiając krok na podeście.
 - Potomek słynnego Pottera... – odezwała się wyświechtana Tiara Przydziału, szepcząc wprost do jego ucha.
 - Proszę, nie mogę trafić do Slytherinu! NIE SLYTHERIN, NIE CHCĘ, NIE MOGĘ! – mruknął błagalnym tonem Albus, przybierając minę żałosnego stworzonka.
 - Pragniesz trafić do Gryffindoru, jak twój brat, nieprawdaż? – powiedziała Tiara, wiercąc się niespokojnie na jego głowie.
     Albus spojrzał spod długich rzęs na starszego brata, który czekał cierpliwie na werdykt nieomylnej Tiary. Chłopiec miał ochotę jej wykrzyczeć, że nie może trafić do Domu Węża, że popełni kolosalny błąd, jeśli go tam przydzieli! A więc, dlaczego milczał? Dlaczego milczał, gdy wiekowy kapelusz naprężył się i zapiał dumnie:
 - Slytherin!
Dlaczego nie zareagował? Dlaczego jedyne, na co było go stać, to westchnięcie przesycone żalem i pretensją, a także swoistą urazą? Dlaczego wciąż miał przed oczyma zastygły wyraz twarzy Jamesa, którego najwyraźniej zdegustowały oklaski i wiwaty przy sąsiednim stole Ślizgonów, bo wczepił palce we włosy i trwał tak w bezruchu?
     Albus żałował. Żałował, że milczał.

***

     Albus nadal pamiętał zawiedziony wyraz twarzy brata, niewyraźny ruch jego warg, gdy Tiara ogłosiła wszem i wobec, że młodszy Potter został Ślizgonem i nic ani nikt nie przyczyni się do zmiany tejże decyzji. Nie wiedzieć czemu, młody Potter obwiniał się o to, że trafił do Slytherinu. Może, gdyby usilniej się postarał, gdyby Tiara wyczuła w jego tonie mocny nacisk na słowo „nie”, może, gdyby był bardziej stanowczy i zdecydowany, nie musiałby znosić sześcioletniej katorgi bycia ślizgonem? Może... może...?!
     Był zupełnie sam w przedziale. Opadł ciężko na pobliskie siedzenie i zaczął gubić się we własnym, zawiłym labiryncie kontemplacji. Zamknął oczy. Kochał ciszę, kochał ją za tę zagadkowość, której nikt nie zdołał rozwikłać. Kochał ją za tę samotność, która ogarnęła także i jego serce. I za zmysłowość, za niezwykłą, niedocenianą przez wszystkich zmysłowość...
 - Weź się odwal – usłyszał dziewczęcy głos, dobiegający z wąskiego korytarzyka. Wciąż miał zamknięte oczy.
 - Znowu odjęłaś punkty Ślizgonom! Na samym wstępie?! Za co tym razem?!
 - Za impertynenckość!
 - Weasley... Chrzanię taką rozmowę... Zapamiętam to sobie. Byłem fair wobec ciebie... okej, starałem się być fair... ale ty nawet tego nie uwzględniłaś! – krzyknął drugi głos, wściekle rozedrgany. Albus rozpoznał w nim Scorpiusa Malfoya – zdradziła go lekka, charakterystyczna chrypka w tembrze.
 - Albus! – ryknął mu ktoś do ucha, spychając inne myśli na peryferia umysłu.
     Gwałtownie otworzył oczy i zerwał się z miejsca. Łypiąc wściekle to na Rose, to na Scorpiusa, odsunął się w stronę okna. Malfoy uniósł brew i jakby doskonale wiedząc, że choć dla jednej osoby, siedzącej w tym przedziale, jest niemile widziany, kiwnął sztywno głową i zniknął za drzwiami.
 - Irytuje mnie – wyznała zdenerwowana Rose, drżąc na całym ciele. Dopiero teraz raczyła zerknąć na Albusa, który przypatrywał jej się ze źle skrywaną abominacją.
 - Nie patrz tak na mnie... – powiedziała ze spokojem, spuszczając speszony wzrok.
 - Czemu? – warknął. – A jak patrzę?
     Rose westchnęła ciężko, wbijając paznokcie jednej dłoni w skórę drugiej. Milczała, zastanawiając się czy dokończyć to, co zaczęła; czy aby Albus nie zrozumie tego zbyt opatrznie, nie zastanowi się dogłębnie nad znaczeniem wnet wypowiedzianych słów...
 - JAK?! – powtórzył Albus i gniewnie zlustrował ją spojrzeniem. W jego zielonych tęczówkach błąkała się nachalna doza zniecierpliwienia.
 - Jak Ślizgon... – wykrztusiła wreszcie zmieszana Rose, wpatrując się w okno, jakby zobaczyła tam coś interesującego.
     Albus przełknął głośno ślinę. Miała rację. Slytherin go zmienił: zbyt długo obracał się wśród bogatych, cynicznych i zadufanych w sobie Ślizgonach, a tak bardzo, tak bardzo nie chciał stać się taki, jak oni! Nawet nie zauważył momentu, gdy jego idee diametralnie się przeobraziły - nie były już takie, jak niegdyś; nie były sprawami priorytetowymi, w których liczyła się rodzina, miłość i przyjaźń, lecz dążenie do sławy i posiadanie wszystkiego, co świat zdołałby zaofiarować i udźwignąć na swych barkach! Czy pragnienie osiągnięcia miana ważnego człowieka, zasługiwało na określenie ‘zbrodnia’ ?
 - Znowu się czepiasz – rzucił krótko. – A Malfoy ma rację – dodał, dolewając oliwy do ognia.
 - Bredzisz – strofowała go Rose. – Poza tym, też go nie lubisz, więc... o czym my w ogóle mówimy?!
     Albus ziewnął przeciągle, demonstrując znudzenie. Nie mógł zrozumieć strategii swej kuzynki. Wciąż wyżywała się na ślizgonach, odejmując im punkty i jednocześnie nie podając żadnego konkretnego argumentu, dzięki któremu mogłaby sensownie wytłumaczyć motywy swojego postępowania.
 - Znowu to robisz...
 - Co?
 - Próbujesz mnie odtrącić. Nie staniesz się Ślizgonem na siłę! Oni są zepsuci, aroganccy, niemili... Nie jesteś taki. Ty wiesz, że nie...
 - Masz rację... Nie stanę się Ślizgonem, bo... bo już nim jestem, rozumiesz?! Jestem zepsuty, arogancki i niemiły, jestem Ślizgonem i wstydzę się tego! Wszyscy mi o tym wciąż przypominają, nie mogę zapomnieć... – wyznał z dosłyszalnym naciskiem na ostatnie zdanie.
 - Ale ja nie jestem wszystkimi! To, że James COŚ ci powiedział, nie znaczy, że ja też...
 - Jesteś taka, jak reszta! – prychnął Albus, rozprostowując palce dłoni, a to impulsywnie zaciskając je w pięść.
 - Ale...
 - Status Prefekta Gryffindoru nie daje ci władzy nade mną, nad Ślizgonem! – wykrzyczał ze złością, a po chwili dodał mściwie: – Zdrajczynio...
     Rose westchnęła ciężko, jej oczy zasnuła warstwa wilgotnej mgły. Spojrzała na Albusa z lękiem, który stopniowo przeradzał się w gniew.
 - Tak, jesteś Ślizgonem... Udowodniłeś to w tej chwili – wychrypiała, opuszczając przedział z trzaskiem drzwi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz