1. " Bella res est morte sua mori "




     „ - Frowart Caleb! – zahuczał głos jednego z profesorów, który deklamował z listy nazwiska uczniów, przydzielanych do poszczególnych Domów.
     Gromada czekających na swoją kolej pospiesznie się rozstąpiła. Wyszedł z niej szczupły chłopiec o szarych oczach z wyrazem zdziwienia i swoistego rodzaju nieufności. Zawsze taki był podejrzliwy na każdej płaszczyźnie. Ale właśnie ta taktyka obronna pozwalała mu w porę ochronić się przed interesownymi ludźmi.
 - Oczywiście... wszystko jasne... wymruczała Tiara, naciągnięta niemal na jego całą twarz.
 - Masz plany, ale czy osoby, które wciąż odrzucasz, pomogłyby ci w ich realizacji? Tak... Ufaj, chłopcze. Ufaj. Bo są ludzie, którzy chcą posiąść twój majątek, ale i tacy, którym zależy tylko na tobie. Zwłaszcza, kiedy się zmienisz
   Caleb nie odezwał się ani słowem. Słuchał i choć prawie nic nie zrozumiał, nadal milczał.
 - A więc? Gdzie chciałbyś się dostać? Do Ravenclawu tam, gdzie iskrzy się płomień wiedzy? Do Hufflepuffu Domu Sprawiedliwych? A może do Gryffindoru? Wszak jesteś odważny...
 - Powinienem być w Slytherinie szepnął, jakby nieśmiało.
 - SLYTHERIN? – dociekała Tiara nazbyt głośno. Powinieneś? dodała już znacznie ciszej.
 - To nie ONI decydują za ciebie, tylko TY.
   Caleb rozejrzał się po rówieśnikach, którzy z niecierpliwością oczekiwali na swoją kolej. Postanowił skrócić ich męki a także własną.
 - Slytherin. Chcę być w Slytherinie. CHCĘ zaakcentował dobitnie, aby Tiara nie doszukiwała się żadnych zastrzeżeń.
 - Zadecydowałeś... No dobrze... SLYTHERIN!!”

***

     Caleb Frowart leżał bezwładnie na swoim łóżku. Tonął w miękkich falach pościeli, zupełnie lekceważąc porę, o której raczył się obudzić. Zdawał się nie słyszeć irytującego poszczękiwania sztućców i odgłosu ożywionych rozmów, które niosło się echem z parteru. Wybitny ignorant to pokrótce jego charakterystyka, do której można dodać kilka gratisów o kuszącym, jakże zniewalającym uśmiechu i wręcz potwornej indyferencji wobec jakichkolwiek zasad. Nie, nie łamał ich wprost przeciwnie dostosowywał się, ale ta metamorfoza zazwyczaj nie trwała zbyt długo. Bo czego można się spodziewać po kuzynie, a zarówno najlepszym przyjacielu Scorpiusa Malfoya? Wiele i nic zarazem.
 - Cal, dziś stajesz się pełnoletni! Wstawaj, dzieciaku! zawyła jego siostra, Laura, która bez żadnych ceregieli przekroczyła próg pokoju, brutalnie zsuwając z brata kołdrę.
 - Który dzisiaj? – wysyczał ten, wyraźnie niezadowolony z obecności starszego rodzeństwa.
 - A gdybym był goły? – żachnął się, spoglądając złowrogo na uśmiechniętą twarz Laury.
 - Trzynasty Sierpnia – stwierdziła Laura, ale uświadomiwszy sobie sens słów Caleba, dodała po chwili: Nie mam czego oglądać, to po pierwsze, a po drugie... No nie zapowietrzaj się tak! Obiecałam być dla ciebie miła w ten uroczy i niepowtarzalny dzień! zaszczebiotała wesoło, jak jakaś trzynastolatka. A w rzeczywistości miała lat dziewiętnaście. Już dopadała ją chandra, spowodowana rychłą utratą ukochanej końcówki naście, gdyż zbliżały się jej dwudzieste urodziny.
 - Jakoś nie zauważyłem różnicy rzucił krótko Caleb, puszczając mimo uszu uwagę o rzekomym zapowietrzaniu się, co niemniej jednak uraziło jego męską dumę. Ociężale dźwignął się z materaca i podszedł do obszernej, antycznej szafy, wydobywając z niej niebieski t-shirt i spodnie.
 - A ty lepiej idź i przejrzyj się w lustrze. Chyba widzę jakąś zmarszczkę przy twoim lewym oku stwierdził beznamiętnie, czerpiąc dyskretną satysfakcję z jej oburzonego wyrazu twarzy, który od razu został zastąpiony przez histeryczne pytanie:
 - Naprawdę?!
     Caleb kiwnął energicznie głową i parsknął ironicznym śmiechem, gdy drzwi zatrzasnęły się za zdenerwowaną Laurą. Hipochondryczka”, skwitował ją w myślach.
 - Kobiety – rozległ się pomruk dobiegający od strony balkonu.
 - Malejesz w moich oczach, Scorpiusie – odparł Caleb, nawet nie zerkając w kierunku właściciela trafnego spostrzeżenia. Czy wiesz, co to jest OBSZAR PRYWATNY? zaakcentował dobitnie, a bladoniebieskie tęczówki śledzące każdy jego ruch, zwęziły się nieznacznie, spotykając szare, wymowne spojrzenie.
 - Dlaczego ja wciąż się z tobą zadaję?
 - Bo jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Dlatego odpowiedział nonszalancko zapytany i, wzruszywszy ramionami, wyłonił się zza cytrynowej zasłony, która zaszeleściła łagodnie.
     Scorpius potoczył wzrokiem po pokoju. Zawsze tak robił, ilekroć zjawiał się w rezydencji Monroe’ów - no cóż - teraz to już po części zamieszkiwanej przez Frowart’ów. Był ciekaw każdego milimetra miejsca, które odwiedzał. Dla niego nie liczył się nawet fakt, że było to miejsce, które poznawał niemal przez całe swoje życie. Ale posmak zainteresowania pozostał do dziś.
 - To, co? Imprezka, hm? – rzekł Scorpius parę chwil później, gdy mierzył rzeczywistość znudzonym wzrokiem. Włożył dłoń do kieszeni i wyłowił z niej paczkę papierosów. Sięgnął po jednego i skrzywił się na sam widok zapalniczki, którą musiał użyć zamiast różdżki, gdyż nie ukończył jeszcze siedemnastu lat. Korzystanie z czarów poza murami Hogwartu nie było w jego przypadku wskazane. Zaciągnął się głęboko, rozkoszując się tym błogim stanem zapomnienia. Nikotynowy dym dokładnie wypełnił jego płuca.
 - Nawet mi nie przypominaj. – Caleb posłał kumplowi błagalne spojrzenie. – Od samego rana słyszę wrzaski Laury, ojciec czepia się o byle gówno, a matka? Jezu, szkoda gadać! Jeszcze brakuje tu Geoffa. Opadł bezwiednie na jasną pościel, napawając się ciemnością, która nastała, gdy tylko zamknął oczy. Niech ten dzień wreszcie się skończy! zawył, mocno mrużąc powieki, ale cisza nie zapadła.
 - Nawet nie zdążył się na dobre zacząć. E tam. Pomyśl tylko! Legalna, skrapiana libacja, czyż to nie kusząca myśl? Choć nie tak bardzo, jak ta, że łamiemy jakieś prawo. Fakt – napomknął z lekka zdegustowany Scorpius, wypuszczając z ust siwe kłęby dymu.
 - No, stary... ten tego... mam tu dla ciebie taki drobiażdżek wyszczerzył w uśmiechu klawiaturę idealnie równych zębów i wyciągnąwszy jakąś małą paczuszkę zza pleców, wycelował ją wprost w nos Caleba. Chłopak nieco zezował, by w pełni uchwycić uroczą, choć nie do końca estetycznie zawiązaną kokardkę, która tkwiła na samym czubku owego drobiażdżku.
 - CO TO JEST?! – zapiał, otwierając pudełeczko, na co Scorpius wygiął usta w kpiącym uśmieszku.
 - Moja dobroć.
 - Dobra, dobra… – zachichotał Caleb, drobnymi aluzjami dając Scorpiusowi do zrozumienia, że trzy pigułki, które leżały obojętnie we wnętrzu puzderka, wyściełanego jakimś przyjemnym w dotyku materiałem, nie sugerowały mu tego, co w istocie powinny.
     Scorpius przewrócił oczyma w geście irytacji.
 - Teraz to ja pytam: dlaczego ja wciąż się z tobą zadaję?! mruknął szorstko, niczego sobie nie robiąc ze sfrustrowanych jęków Caleba. Chłopie, czy ty NIE WIESZ, CO TO JEST? – Zrobił minę w stylu: Co ta pełnoletność robi z ludźmi?!, po czym uśmiechnął się filuternie. Jedna tabletka to najpiękniejsza godzina twojego życia odliczał na palcach, zaczynając od kciuka. Dwie czynią je niezapomnianymi, a trzy... – ściszył głos do tego stopnia, że Caleb ledwo mógł go dosłyszeć chłopie... nawet nie pytaj! To trzeba przeżyć, ale nie polecam skonsumowania wszystkich naraz.
 - A co? Za moment opowiesz mi przejmującą historię, jak trafiłeś do gejowskiego klubu? Przedawkowałeś i zapomniałeś, jak się nazywasz? To chyba mało prawdopodobne. W twoim przypadku...?
 - Blisko... – przytaknął z ociąganiem Scorpius, nie uzewnętrzniając jakiegokolwiek zniecierpliwienia żartami Caleba, które niebezpiecznie przekraczały granicę dobrego smaku przynajmniej w jego ocenie. W końcu trzeba jakoś uczcić nowo nabyte prawa najmłodszego Frowarta, jako pełnoletniego obywatela, choć... To przecież tylko jeden dzień! Kto powiedział, że Scorpius nie staranuje go w Hogwarcie dopiero co poznanymi zaklęciami, które sumiennie studiował od blisko miesiąca?
 - To teraz czas na drugi prezent.
 - Robi się nieco sektowato. Już mi dałeś jakieś prochy.
 - Nie gadaj, tylko bierz, bo mogę się rozmyślić. Sięgnął za zasłonę i ignorując śmiech Caleba, podarował mu drugi pakunek tym razem nieco większy i cięższy.
     Frowart rozdarł papier, którym owinięty był przedmiot. To, co zobaczył wewnątrz, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
 - Książka?! zapiał. Scorpius Malfoy dał mi KSIĄŻKĘ?! powtórzył z niedowierzaniem. Opuszkami palców musnął ornamenty jej brzegów i zrobił zniesmaczoną minę, gdy tylko poczuł włoskowatą materię.
 - Ugh... – wzdrygnął się. Odrzucił przedmiot na bok, obsesyjnie wycierając dłonie o dżinsy.
 - To chyba żyje! Coś ty mi do chałupy sprowadził?!
 - Tak to się traktuje prezenty?! Twoja macierz nie wpajała ci manier? fuknął urażony Scorpius.
 - Co to w ogóle jest, do jasnej cholery?!
 - Prawdę mówiąc... sam nie wiem – stwierdził Ślizgon, wodząc wzrokiem po runicznych, wygrawerowanych na zdewastowanej okładce, znakach. „Łacina”, pomyślał. „Cholera, gdybym jeszcze wypowiadał ją z właściwym akcentem!”
 - Hę? Że jak?!
 - Liczą się dobre intencje, nie? Doceń moje starania! Z tego, co zauważyłem, lubisz takie starocie... Znalazłem to na strychu w skrzyni, w rzeczach dziadka. Nie rozgryzłem, jak się ją otwiera, więc... zamyślił się, co obrazowały jego mocno zaciśnięte usta. Zawsze tak robił, ilekroć coś lub ktoś absorbował jego myśli.
 - Rodzinna pamiątka, taa? Ech... Powinienem staranniej dobierać sobie znajomych...
      Scorpius obrzucił go ostrzegawczym spojrzeniem.
 - Patrz – wskazał na książkę. Tu coś napisano i jest miejsce na jakąś pieczęć! Robi się tajemniczo.
 - Wygrzeb ją z rzeczy dziadka rzucił znudzonym tonem Caleb i ziewnął przeciągle.
 - Dziadziuś nie zapisał jej w testamencie, poza tym... Pewnie walnąłby mnie Cruciatusem, gdyby dowiedział się, że widziałem w skrzyni jego sprane gatki zeszłej ery zironizował Scorpius, zanosząc się śmiechem.

     Scorpius podszedł do okna, wciąż dzierżąc w dłoni dymiącego papierosa. Zaciągnął się po raz wtórny, po czym wystukał na parapecie jakąś rytmiczną melodię.
 - Lubię ten kawałek stwierdził po kilku minutach ciszy, lekko zmrużywszy powieki.
 - Zachowujesz się nienormalnie podsumował go Caleb nieco ironicznym tonem. Kto by pomyślał, że jak jakiś niedobitek wymarłego gatunku romantyków grasz na pianinie i, o zgrozo, upajasz się tym?
 - Mogę robić, co chcę. Nikt nie wcina się do mojego życia, nikt nie psuje jego idealności. I jedyne, co mnie trzyma w tym popieprzonym realizmie jest to, co trzymasz w łapie ruchem głowy wskazał na pudełeczko, znajdujące się w ręku Caleba. I to. Wzroki obydwóch padły na czarny fortepian, który stojąc biernie od kilku lat w ciemnym kącie, zdążył osiąść w kilkuwarstwowy kurz.
 - Nienormalne powtórzył Caleb.
     Spojrzał na „prezenty urodzinowe”, otrzymane od kumpla. Uśmiechnął się szeroko, powoli kierując spojrzenie na Scorpiusa. Sięgnął po różdżkę i usatysfakcjonowany pełnoletniością, która umożliwiała mu czarowanie poza szkołą, wykonał nią jakiś fantazyjny szlaczek w powietrzu. Z końca perfekcyjnego kawałka drewna posypały się złote iskry.
 - Władza – stwierdził z zadowoleniem. – A więc zaczął, chwytając w oburącz kubek pełen przezroczystego napoju odradzałeś połknięcie wszystkich naraz? Włożył do ust trzy tabletki, popił je wodą i obrał zdziwioną, sceniczną minę. Ale pytanie... Jakie wszystkie?
     Scorpius uśmiechnął się kpiąco.
 - Mamy dwa popieprzone światy. No i... Może jutro opowiesz mi przejmującą historię z życia wziętą, jak wylądowałeś w gejowskim klubie ? skorygował swój wywód słowami samego solenizanta i zarechotał. No to imprezka! – zapiał radośnie, obserwując zdezorientowane ruchy Caleba, jego osobliwy, jakby nazbyt beztroski uśmieszek i rozbiegane oczy.
 - Czy wiesz, że jesteś...
 - Taa... Wiem.
     "Jestem dziwny?", pomyślał Scorpius. "Chyba ktoś mi to już kiedyś powiedział..."

*

     Godzina 18:06. Wzrok Caleba wędruje po poszczególnych rzeczach: posłanym przez skrzaty domowe łóżku, złamanym piórze, którego używał tylko po to, by tradycji stało się za dość. Bardziej preferował pospolite, mugolskie długopisy, których pragmatyzm polegał przede wszystkim na tym, że nie łamały się non stop i nie sprawiały tylu niedogodności, co powszechne pióra. Jednak musiał trzymać fason nie obnosić się z tym, że korzystał z wynalazków ludzi niemagicznego pochodzenia.
     Czuł się dziwnie spokojny i rozdrażniony zarazem. Jego spojrzenie zatrzymało się na książce, bezwładnie leżącej na biurku. Zmarszczył brwi, przypominając sobie słowa Scorpiusa, który mówił, że znalazł ją w rzeczach swojego zmarłego dziadka. „Idiota”, pomyślał Caleb, kręcąc głową z dezaprobatą. „No cóż... Już mogę korzystać z czarów poza szkołą, a więc...
 - Aperacjum – syknął, dotykając książkę czubkiem swojej różdżki. Ale nic się nie wydarzyło: nic niezwykłego, nic, co przykułoby jego uwagę.
 - Hm, a to co? – Przyjrzał się zdaniu, o którym wcześniej wspomniał Scorpius. Łacina. Ciekawe stwierdził po chwili.
 - Bella rest est morte sua mori – wyszeptał. Poczuł dziwny ucisk w umyśle. I nie był to zwykły ból głowy. Nie...
 - Co jest?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz