24. " POTTER! "



     Światem magii wstrząsnęły wydarzenia ostatnich dni. Prorok Codzienny i inne poczytne gazety rozpisywały się o coraz nowszych doniesieniach, które dla spotęgowania emocji były w głównej mierze zwykłymi domysłami. Ministerstwo Magii i wyspecjalizowani Aurorzy rozpoczęli dochodzenie w sprawie domniemanego powrotu Lorda Voldemorta. Dla bezpieczeństwa uczniów i obywateli-czarodziejów, a także zwykłych mugoli, wprowadzono pewne zasady i dość rygorystyczne zakazy.
     Według wielu osób Hogwart nie był bezpiecznym miejscem – wszakże to w tamtych okolicach pojawił się Mroczny Znak. Decyzja o zamknięciu szkoły nie została ostatecznie podjęta; jedyne, na co na razie mogła sobie pozwolić dyrekcja, to wprowadzenie niedogodnych ograniczeń, co oczywiście nie spotkało się z aprobatą mieszkańców Hogwartu.

18  grudzień, Hogwart, drugie piętro.

 - ...przykazanie piętnaste: nie wychodzić z zamku bez pozwolenia, czyli... ekhm... Weasley... zabierzesz głos...? – Malfoy łypnął spode łba na stojącą nieopodal Gryfonkę. Dziewczyna posłała mu zirytowane spojrzenie, po czym mruknęła ku grupce trzecioklasistów:
 - Czyli możecie opuścić teren Hogwartu tylko za pomocą specjalnego zezwolenia – podniosła rękę, w której trzymała niewielki zapisany arkusz.
 - Ten papierek wydają nauczyciele i, rzecz jasna, Prefekci. A że mam władzę i mogę was uziemić, radziłbym już teraz wkupić się w moje łaski... AŁŁ! Weasley! Za co to?! Uhh... ty wredna... EJ! Sory no... Jeszcze jakieś pytania? – Z kwaśną miną spojrzał na zegarek. – Eee... – Uniósł oczy na Rose. – Mój obiad... – dodał z wyraźnym naciskiem.
 - ...a najważniejsze przykazanie: olać gbura Malfoya i jakby co zgłosić się do mnie. Dobra?
     Ślizgon zmrużył gniewnie oczy. Wbił palce w ramię Rose i odciągnął ją od Puchonów, sapiąc ze wściekłości.
 - Nie podważaj mojego autorytetu – warknął.
 -Jakiego autorytetu?
     Malfoy wycedził coś pod nosem, ale Rose mogłaby przysiąc, że oprócz „łasicy” usłyszała także kilka dość mało chwalebnych określeń.
 - Czy moje oczekiwania przewyższają twoje możliwości? – Uwieńczył swą tyradę, na co Rose zaśmiała się kpiąco.
 - Raczej twoje ego – syknęła, a uśmieszek, który wciąż wyginał jej usta w drwiącym grymasie, mignął tuż przed twarzą Scorpiusa.

*

     „A twoje nie pozwala ci mi zaufać... Masz zbyt dobre ego, Weasley...”, pomyślał Scorpius z dziwnym zadowoleniem i drogą retrospekcji wrócił do minionych wydarzeń. Nie pamiętał, jakim cudem znalazł się w swoim dormitorium po tej całej akcji z pokiereszowanym Zabinim, czy była to sprawka Weasley, czy też nie - musiał przyznać, że przez jej szybką interwencję nie został zawieszony, do teraz nie wiedział, dlaczego mu pomogła – pamiętał tylko, że podczas kolejnej bezsennej nocy (paradoks w obliczu ilości spożytego alkoholu oraz innych używek) i zmagania się z olbrzymim bólem głowy, z tymczasowej drzemki wyrwało go ciche, wzbierające łkanie. Pamiętał, że przez dłuższą chwilę siedział na łóżku i po prostu nasłuchiwał, mając nadzieję, że był to tlyko jego wymysł. Doskonale wiedział, że szloch należał do Weasley, a mimo to, mimo faktu, że był to kolejny powód do poniżania jej żałosnej osoby, kompletnie nie zareagował. Nie zrobił tego, chociaż miał ku temu świetną okazję! Nie wykorzystał tego. "Robię się ciapowaty. Albo ona rzeczywiście staje się ładniejsza".
    Jego poczucie humoru nawet jego samego rozśmieszyło. Nie chciałem jej spłoszyć, a tym bardziej prowokować następnej kłótni – nie wiedział, czego się obawiał. Teraz, jak patrzył na to z perspektywy czasu, uzmysłowił sobie, że to jego „okazywanie ludzkich uczuć” nie było dobrym pomysłem...
 - Gdzie tak pędzisz?! WEASLEY! Na litość Boską! POCZEKAJ!!!

***

16 grudzień, Lochy, dormitorium Scorpiusa Malfoya.

     Zachrypnięty tembr jasnowłosego Ślizgona wymieszał się w próżni z odgłosem samopiszącego pióra, trącego o chropowatą powierzchnię pergaminu. Scorpius Malfoy nie był typem człowieka, który z braku towarzyskości i otwartości na innych przelewał swoje myśli i odczucia na kartki beznadziejnego pamiętnika. Gdyby miał ochotę się wyżalić... nie, Scorpius Malfoy nigdy nie miał ochoty na jakieś uwłaczające żale! Był przeciwieństwem człowieka wątpiącego albo co gorsza -  utrwalającego refleksje. Nie musiał zapisywać czegoś, by o tym pamiętać. Najlepiej pamiętać wybiórczo. Notatnik, który obecnie spoczywał na miękkiej kołdrze, tuż obok kolan ślizgona, był czymś w rodzaju śladu na ziemi, uwzględniającym też wszystkie zdobycze - broń Boże powiernikiem sekretów! Scorpius Malfoy ufał tylko sobie, co zresztą sam nieraz podkreślał.
     Jego samopiszące pióro, raz po raz tworzące na papierze wielkie, drukowane, granatowe litery, co chwila zdawało się zerkać na swojego Pana, oczekując kolejnej dawki słów.
     Scorpius wyszczerzył w uśmieszku klawiaturę równych zębów, spojrzał na notatnik, wycelował w niego koniec różdżki, a następnie wymruczał:
 - Z, Katia Zacks. – Kartki obróciły się w zaskakująco szybkim tempie, ustając dopiero przy nazwisku Zacks. Malfoy uśmiechnął się automatycznie na samą myśl o idealnej, kobiecej sylwetce klepsydry, kuszącego wcięcia w talii, opinającej bluzki z głębokim dekoltem...
 - Katia Zacks... – wyszeptał w ciemność i westchnął cicho, jakby na sam dźwięk tego nazwiska czuł przyjemne dreszcze. Samopiszące pióro poderwało się z szafki, dopadając czystą kartkę notatnika.
 - Szkoda, że ja i ona to przeszłość. Mogła jeszcze posiedzieć w Hogwarcie przez... rok? Z tego, co wiem, wyszła za synalka jakiejś szychy z Ministerstwa... To dobrze, bo zapewne wkrótce tam się spotkamy i... – Przez jego twarz przeszedł nieobliczalny cień, który jednak zniknął równie szybko, jak się pojawił.


     „Co się zaś dzieje?!”, pomyślał chłopak, kiedy dobiegł go dość nietypowy odgłos. Zerwał się na równe nogi i, mamrocząc coś pod nosem, poirytowany nacisnął klamkę sąsiednich drzwi.
     W pokoju panowała nieprzenikniona ciemność, toteż nie było w tym nic dziwnego, że Scorpius uwieńczył swoją drogę zapalonym końcem różdżki. Trudny do zinterpretowania dźwięk nasilał się wraz z każdym krokiem Malfoya. Właściwie ów dźwięk był bardzo prosty do zinterpretowania, a Malfoy czuł się zbyt zażenowany, by to przyznać. Zamarł w momencie, gdy blask różdżki padł na skuloną w pościeli drżącą sylwetkę.
 - Co ty... Weasley... – Jego ton zabrzmiał wyjątkowo jadowicie. – Ryczysz? – zapytał głupio, choć doskonale znał odpowiedź. Prychnął pod nosem, dostrzegając żałosne oznaki słabości, które lśniły na jej policzkach, jak dziesiątki małych kryształków.
 - A jak myślisz?! – odfuknęła dziewczyna rozhisteryzowanym, łamiącym się tonem. Choć przez jego umysł przewinęła się rolka niezbyt pochlebnych komentarzy, podsumowujących zaistniałą sytuację, nie wypowiedział ich na głos. „I właśnie dlatego krajem rządzą faceci – silniejsi”, orzekł w myślach, nieufnie obserwując każde posunięcie dziewczyny, jakby obawiał się, że z tej rozpaczy, lada moment, rzuci się z okna. „No... no ja tam nie wiem, czego mam się po was spodziewać...”
     Stał w progu pokoju, obawiając się jakiegokolwiek ruchu ze swojej strony. Nie chciał, nie mógł i chyba nie potrafił. Gapił się, jak jakiś idiota, który nigdy dotąd nie widział płaczącej dziewczyny. A przecież widział ich wiele, tak wiele osób płci przeciwnej zranił już w swoim stosunkowo krótkim życiu.
     Miał wrażenie, że każdy cal jego umysłu wypełnia dźwięk szlochu. Był tym równie rozdrażniony, co przytłoczony.
     „Znowu jest bezsilna – tak, jak wtedy, gdy pomyliła wodę z moim świetnym eliksirem na dezorientację. I gdy byłem przerażony tym, że mogła umrzeć. Umrzeć przeze mnie.”
 - WYNOCHA!
 - Wedle życze...
 - Albo... – urwała niepewnie.
 - Albo?
 - Przytul mnie, Malfoy –  warknęła, żałośnie pociągając nosem. – Nic nie mów. Zamknij się, choć ten jeden raz – zastrzegła szybko, chowając twarz między poduszki. – Na jedną noc bądź moim przyjacielem...
     Mówiąc delikatnie... Osłupiał, wryło go w ziemię i wszystkie inne porównania do bloku kamienia, jakim można by go teraz określić, są tu jak najbardziej trafne. Nie potrafił ruszyć palcem, a co dopiero zrobić krok?! „Dlatego mężczyźni nie znoszą beks. Nagle nieludzko duże, błyszczące oczy wlepione w nich sprawią, że ci zrobią wszystko, żeby ten b ł y s k znowu się nie skroplił. A więc moja natura każe mi się poświęcić.” Odetchnął cicho i bez namysłu wyciągnął ku niej rękę, którą ta lekko musnęła. W końcu poczuł na swoich palcach czyjeś – ciepłe i drobne. Były to te same ogniki, co kilka tygodni temu, gdy Scorpius, skuty tajemniczymi kajdankami, runął wraz z Rose na posadzkę w Wielkiej Sali. Miał wrażenie, że przez palce Gryfonki przechodzi jakiś elektryczny, niezwykle silny impuls, automatycznie przenosząc się na niego. Wzdrygnął się niespokojnie.  
 - Malfoy? – Dziewczyna spojrzała na niego zupełnie tak, jakby prosiła go o pozwolenie, a jednocześnie jakby mówiła: „Śmiechu warte, co nie?!”. Uderzyła go ta myśl, uderzyło go to spojrzenie. Było to uczucie niespodziewane, nagłe, coś nim wstrząsnęło, na tyle mocno, że usiadł obok niej i zgarnął w swoje ramiona to jeszcze słabsze niż zazwyczaj ciało. Nie podobało mu się to, ale szukał usprawiedliwienia w szlachetnym poświęceniu, na który nigdy nie było go stać.
     Nawet nie musiał pytać, co się stało. Rose nie oczekiwała słów pocieszenia ani żadnych oklepanych frazesów, adekwatnych do sytuacji. Pragnęła jedynie ciszy i towarzysza, z którym mogłaby ją dzielić, nawet niechcianego. Nic więcej.
     Kiedy matowe oczy Scorpiusa odnalazły lśniące, zaczerwienione, chłopak zamarł. Jego spowolniony tok myślenia nagle przyśpieszył, kojarząc i dobierając fakty w zaskakującym tempie. Siedział z Rose Weasley na jednym łóżku. Nocą. Trzymał Rose Weasley w swych objęciach. Nocą. Miał  ochotę powiedzieć Rose Weasley – „wszystko będzie dobrze”. Nocą.
     Uświadomiwszy sobie swoje niedorzeczne zamiary, potrząsnął gwałtownie głową, jakby chciał powiedzieć: „Co ty wyprawiasz, stary?! Naprawdę JĄ?! WEASLEY?!”, po czym wstał i ruszył ku drzwiom.
 - Dlaczego?... - usłyszał nagle za plecami.
 - Nieważne – szepnął oschle i wyszedł z pokoju bez żadnego wytłumaczenia.
     Z powrotem wyłożył się na swoim łóżku, sięgnął po porzucony notatnik i otworzył go na wpół zapisanej stronie.
 - W, Roseanne Weasley...
     Kartki ustały przy literze ‘W’, lecz pióro, nie odnalazłszy zakładki Rose Weasley, wyskrobało imię i nazwisko na wolnej kartce. „Nie ma cię... Widzisz, Weasley? Nigdy nie byłaś w moim życiu i nigdy nie będziesz”, pomyślał Scorpius i jakby w jakimś dziwnym amoku, sięgnął po tabletki nasenne, a następnie popił je wodą. Splótł dłonie pod głową, wpatrując się w baldachim.
 - „Dlaczego”? – Jego twarz zasnuł ponury grymas. – Bo po raz pierwszy w życiu zostałem zaskoczony. Bo Weasley ryczała mi w koszulkę z CROTT’a (za 75 galeonów...). Bo Weasley cierpiała. Bo to była Weasley, do jasnej cholery, a ona... ona przecież nie ryczy - bo to NIE jest prawdziwa dziewczyna! – Nawet nie wiedział, dlaczego w tym momencie uderzył otwartą dłonią w kołdrę. - Bo... bo... nikt nie może jej ranić mocniej niż ja! – Po pokoju rozniosło się charakterystyczne skrobanie.
      „P o m a g a m? TOBIE? Och... cóż za poniżenie... Zapytaj lepiej, dlaczego w porę się opamiętałem!”
 - Bo jesteśmy z dwóch różnych historii, Weasley. Początek mojej jest końcem twojej... A takie rzeczy się po prostu nie godzą – odparł cicho. Samopiszące pióro z namysłem nakreśliło te słowa, stawiając sporą kropkę na końcu zdania.
     Malfoy uśmiechnął się lekko do swojego odbicia lustrzanego, po czym jednym sprawnym machnięciem różdżki zgasił płonącą świecę. Zamknął oczy z tą samą nadzieją, jaką żywił każdego wieczora. Przeklinał w myślach niebiosa, które z taką zawziętością nie pozwalały mu zasnąć, skazując na  m y ś l e n i e...
     Substancja zawarta w medykamencie wkrótce rozpłynęła się w jego krwi. Scorpius zasnął w momencie, gdy cały zamek budził się do życia.

*

 - ...jeszcze kilka dni, Malfoy. Zapomnisz o tych cholernych korepetycjach...
 - ...i o Arnie’m, który uczepił się mnie jak rzep psiego ogona! Poważnie, Weasley, mam dosyć tego dzieciaka...
 - Jeszcze kilka dni – powtórzyła z naciskiem Rose, przyśpieszając. - Zresztą, nie spodziewałam się po tobie takiego braku ambicji – dodała, niby tak od niechcenia.
    Scorpius przystanął, toteż Rose automatycznie zrobiła to samo.
 - BRAKU AMBICJI? – zaakcentował, niedowierzając własnym uszom. – A fakt, że w każdą środę łażę z tobą na te żałosne lekcyjki z tymi Nadal-Nie-Umiem-Wingardium-Leviosa, nie jest wyrazem poświęcenia?! I AMBICJI?! – Spojrzał na nią z takim wyrzutem, jakby po raz setny chciał napomknąć o natrętnym Arnoldzie Tiny’m. Dla wzmocnienia swoich oskarżeń zrobił dramatyczną minę męczennika.
 - W końcu jesteś dla niego AUTORYTETEM – zakpiła donośnie, wysforowując się na prowadzenie. – Każdy popełnia błędy – mruknęła ciszej do siebie. – Ta cała akcja może być całkiem interesującym wyzwaniem, więc...
 - Oj tak, tak... – jęknął chłopak, wznosząc oczy ku niebu. – Zobaczenie cię w negliżu to rzeczywiście wyzwanie, nie przeczę, że „całkiem interesujące”... – zachichotał bezczelnie, na co Rose wyraźnie poczerwieniała.
 - To wszystko twoja wina! – warknęła urażona, zaplatając ręce na piersiach i odwracając się do niego plecami. – Ty i te twoje, pożal się Boże, eksperymenty!
 - Przyznaj, że skuteczne. – Scorpius znowu wykorzystał swoją przewagę nad Gryfonką. – A co do ostatniej nocy... – bąknął po kilku minutach, pochylając się do poziomu jej uszu. Ciepły oddech Malfoya niespodziewanie spoczął na jej policzku. Zadrżała mimowolnie.
 - Zapomnij o tym – odpowiedziała wymijająco, czując na skórze niepokojące dreszcze. – Bo ja już nic nie pamiętam! – zapewniła, jak na gust Scorpiusa, zbyt gorliwie. A mimo to zamilkł. Jedynie kpiący uśmieszek zdradzał jakiekolwiek zainteresowanie osobą Gryfonki.
     Przez kilka sekund, a może minut, stali w ciszy. Rose doskonale wiedziała, że spojrzenie Ślizgona niemal wierci dziurę w jej głowie, ale ignorowanie tego faktu było o wiele trudniejsze niż w istocie mogła przypuszczać. Chciała, żeby odszedł – tak, jakby to zrobił kilka tygodni temu. Po prostu. Odwróciłby się i ruszył w swoją stronę. Ale teraz... teraz musiałaby iść za nim albo on za nią. Była skazana na jego spojrzenia, komentarze i towarzystwo – jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - tak czy owak, więc wolała obrócić głowę, wbić wzrok w jakiś mały istotny punkt i zapomnieć o tym, że para bladoniebieskich oczu, wcale już nie takich zimnych, nieruchomieje na jej potylicy.
- Naprawdę? – wysyczał, bawiąc się wyśmienicie. – Bo ja mam dziwne wrażenie, że nie możesz znieść mojego widoku – dodał, ni to z satysfakcją, ni to ze wściekłością. – Ale nie dlatego, że mnie nienawidzisz, bo mi zazdrościsz. Ale dlatego, że jest ci po prostu wstyd.
     Rose zaśmiała się nerwowo. Spojrzała na niego ze sztuczną niechęcią.
 - AHA! – niemal wykrzyknął. – Znam ten wzrok. Teraz będzie coś w stylu: "idę, bo masz rację, ale prędzej umrę niż ci ją przyznam".
 - Masz niezwykły dar przekonywania – uśmiechnęła z przekąsem, po czym znowu obróciła głowę w przeciwnym kierunku i ruszyła przed siebie.
 - A jednak "odwracam się i teatralnie odchodzę"... – mruknął pod nosem Scorpius, przez chwilę obserwując ją z wyraźnym zainteresowaniem. W końcu, wyczuwając niebezpieczeństwo płynące z nagięcia zasad klątwy, udał się w ślady młodej Weasley. Na jego ustach wciąż widniał tajemniczy półuśmiech.

***

- Spieprzył mi cały dzień – warknął Malfoy, skierowawszy swe stopy ku klasie obrony przed czarną magią, w której mieścił się także gabinet Gabriela Fitzroya. Rose, usłyszawszy to oskarżenie, pozwoliła sobie na dosadne prychnięcie. Powlekła się za nim, wiernie, a jednocześnie dość niechętnie.
 - Spróbujcie dostrzec w waszej sytuacji także i tę dobrą stronę, jakieś plusy. Zapewniam, że takowe istnieją – stwierdził nauczyciel, gdy jego uczniowie przekroczyli próg klasy. – Bez podtekstów, Scorpiusie – dodał na wpół karcącym tonem, kiedy dobiegł go chichot szesnastoletniego Ślizgona.
 - Jasne... – Usta Scorpiusa rozwarł sarkastyczny uśmieszek. Chłopak, bez żadnego zaproszenia, przycupnął na skraju ławki, wykładając nogi na oparcie stojącego nieopodal krzesła.
 - Złożę podanie o wprowadzenie Etyki – stwierdził z sarkazmem Fitzroy, pokazując w uśmiechu rzędy równiuteńkich, białych zębów. Milcząca do tej pory Rose rozdziawiła usta w zachwycie. Piękno i jakaś nieodgadniona wiedza, które emanowały od miodowych oczu Gabriela Fitzroya, przyprawiły ją o przyjemne dreszcze. Kiedy tylko spostrzegła, że wzrok nauczyciela, jakby odruchowo, powiódł w jej stronę, przestąpiła nerwowo z nogi na nogę i odchrxzą cicho. Wiedziała, że musi coś szybko powiedzieć, bo inaczej jej rumieniec stanie się nie tyle co dostrzegalny, co przykuwający uwagę!
 - Profesorze... – wychrypiała, skrycie obserwując falę jego jasnych włosów, którą właśnie odgarnął. – Po co... ekhm... Jaki jest cel tego spotkania?
     Mężczyzna uśmiechnął się po raz drugi.
 - Chodźcie ze mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz