Feeder – “Feeling A Moment”
Kiedy czarne tęczówki
odnalazły zielone, świat zamilkł. Drzewa pamięci znikły, zabierając ze sobą
wspomnienia, a co za tym idzie – j e g o. Amelia patrzyła z niemym krzykiem na
ustach, jak płowy chłopak odwraca się do niej plecami i idzie w głąb lasu, aż w
końcu wnika w jego odmęty. Ból rozsadzał jej serce od środka niczym fajerwerk
zaciśnięty w dłoni. Nie mogła się wycofać, nie mogła wyrzucić go z ręki... To
działo się zbyt szybko i zbyt boleśnie; swego rodzaju proces, który zakorzenił
się w jej umyśle, jak ziarnko piasku w klepsydrze, zdawał się przyśpieszyć.
Odmierzał czas do w y b u c h u...
Świat
odetchnął ciężko.
Albus i Amelia patrzyli na siebie w milczeniu.
Choć na jego usta cisnęły się słowa, nie przemówił. Nie wiedział, jak ma teraz
postąpić. Zaśmiać jej się w twarz, by poczuła to, co on każdego dnia? By zgięła
się wpół, nie potrafiąc złapać oddechu? A on patrzyłby, jak się dusi, jak nie
może już nic więcej powiedzieć ani zrobić, jak błaganie o pomoc ginie gdzieś
między słabszym już charkotem a niepokojącą ciszą...
Świat
zamarł.
Albus potrząsnął gwałtownie głową. Co on w ogóle sobie wyobrażał?! Skąd u niego
takie myśli...? Nie wiedząc, co począć, uciekł do opcji, która na tle
pozostałych wydała mu się najbardziej właściwa. Po prostu udawał, że ten
pocałunek nie miał miejsca, a jeśli nawet, to nic dla niego nie znaczył. „No
tak. W końcu codziennie spotykasz dziewczynę, która całuje cię w TAKI sposób...
która W OGÓLE cię całuje!”, myślał, klnąc na siebie i na swoją bezbrzeżną
durnowatość!
-
Nie powinnaś sama włóczyć się po lesie, Ferox – powiedział cicho, chowając
dłonie w kieszenie kurtki. Kątem oka obserwował reakcję Amelii. Wydawała się
być równie spokojna, co on, toteż utwierdził się w przekonaniu, że postąpił
słusznie. Tym bardziej nie żałował swojego wyboru. Podniósł na nią swoje
spojrzenie – było odważne, buntownicze, ale również... zbolałe. Zamrugał
kilkakrotnie, jakby miał nadzieję, że jego opatrzone rzęsami powieki zabiorą ów
wyrzut i schowają gdzieś głęboko na peryferiach świadomości.
Świat pokręcił głową.
-
Już nie sama. – Głos Amelii brzmiał wyjątkowo oschle. Wciąż nie spuszczając z
niego wzroku, zrobiła jeden krok w tył. Uśmiechnęła się tajemniczo i trochę
jakby niepewnie. Płatki śniegu, które właśnie sypały się z białego nieba,
osiadły na jej ustach. Stopniały nim zdążyła je oblizać.
-
Do zobaczenia – powiedziała na pożegnanie i dopiero teraz się odwróciła. –
Potter... – rzuciła przez ramię trudnym do zinterpretowania tonem. Uśmiechała
się do siebie, był to jakiś dziwny odruch, którego przyczyny nawet ona sama nie
była w stanie odgadnąć. „Zapomnę”, pomyślała twardo, znikając w gęstwinie
d r z e w - drzew chwili, która trwała i trwać będzie... aż i ją zaboli.
Świat obserwował w oniemieniu, jak jednostki
rozchodzą się w dwie przeciwne strony, nie odwróciwszy nawet głowy.
***
(...)
-
Chodźcie ze mną.
Scorpius zmarszczył brwi i spojrzał niepewnie w kierunku Rose.
-
No? – mruknął Fitzroy, patrząc na nich, jak na jakieś ofiary losu. – Nie chcę
przeznaczyć na was więcej czasu niż pierwotnie zamierzałem – zakpił,
przykładając różdżkę do ściany i mrucząc coś pod nosem. Coś skrzypnęło. Po
chwili część ściany znikła, a w jej miejsce pojawiły się drewniane, pozłacane
drzwi.
Rose patrzyła w oniemieniu, jak profesor przekręca gałkę i wchodzi do środka.
Scorpius wzruszył ramionami i także zniknął za drzwiami. Tylko Rose nadal stała
tam, gdzie uprzednio, snując pewne domysły, co do podejrzanego, ukrytego
pomieszczenia."Przecież cię nie zabije!", pomyślała.
-
A nawet jakby, to Malfoy poszedł na pierwszy ogień – żachnęła się, zamykając za
sobą tajemnicze drzwi.
Sądziła, że pogrąży się w ciemnościach, ale jakież było jej zdziwienie, kiedy
wkroczyła do niedużej, pięciokątnej komnaty, oświetlonej licznymi, lewitującymi
tuż pod sufitem świecami. Wysokie, sięgające kolistego sklepienia regały z
książkami, które stały pod każdą z pięciu ścian, zachwycały liczebnością swych
zbiorów. Rose powiodła po nich swoim zachwyconym wzrokiem, zastanawiając się,
ileż to tajemnic mogłaby poznać, gdyby je przewertowała. W końcu trafiła na
Malfoya, równie zdumionego, co ona. Wkrótce dobiegł ich głos nauczyciela,
którego do tej pory Gryfonka nie zauważyła. Wyłonił się z zaciemnionej części
komnaty, uśmiechając się lekko na ich widok. Wycelował koniec różdżki w stojący
nieopodal stolik i zamienił go w drabinę. Dostawił ją do jednej ze ścian, a
kiedy już miał zamiar na nią wejść, odparł nagle:
-
Długo myślałem, jaką „lekcję” mogę wam udzielić... Nauczyć was jakiegoś nowego,
przydatnego zaklęcia? Uświadomić w tajnikach jakiegoś przedmiotu? Aż w końcu
doszedłem do wniosku, że wiedzę na te tematy możecie zdobyć sami, natomiast na
ten, który wam teraz przedstawię... wątpię.
Scorpius poruszył się niespokojnie, zdradzając zainteresowanie.
-
Mimo znanej wam sytuacji – zaczął Gabriel, wyciągając ręce ku górze –
eliminacje szkolne, których wygranie umożliwia przejście do etapu
międzynarodowego, niezwykle, powtarzam, NIEZWYKLE prestiżowego konkursu, będą
miały miejsce w przyszłym tygodniu, jeszcze przed świętami... Myślę, że ta cała
akcja z Mrocznym Znakiem to jakiś wyjątkowo ordynarny żarcik albo sygnał, że
grono zainteresowanych czarną magią wciąż się powiększa. W końcu to już ponad
dwie dekady odkąd Czarny Pan został zniszczony... Zbliża się rocznica...
paskudny dzień, Jego poplecznicy zapewne będą przeklinać tę pamiętną
chwilę, przypominać o tym, co było... cóż za... – Zawiesił głos, szperając
między książkami, najwyraźniej czegoś szukając. - Już wcześniej miałem wam to
pokazać, ale pewne... sprawy... mi... na... to... nie... pozwalały... –
wysapał, balansując na drabinie. „Użyłbym zaklęć, ale nie mogę ryzykować
utratą TEGO wspomnienia...”, pomyślał Gabriel, dziękując w duchu samemu
sobie, że już od najmłodszych lat ćwiczył swoją koordynację ruchową. - O! JEST!
– wykrzyknął, biorąc pod pachę dosyć grubą, acz małą książkę.
Scorpius wytężył wzrok i dostrzegł na zakurzonej okładce pochyły, złoty napis: „Duma
i Uprzedzenie”. Uniósł wysoko lewą brew.
- Będziemy czytać tę głupią książkę? –
mruknął bez zbytniego entuzjazmu. – Może ją zacytuję, gdy rzucą na mnie jakąś
klątwę – zironizował. – To się nazywa prawdziwa obrona przed czarną magią –
dodał bezgłośnie pod nosem. Z racji tego, że Fitzroy był osobą po dwudziestce,
Scorpius nie okazywał mu zbyt dużo szacunku, a wręcz przeciwnie.
Rose odwróciła głowę, byleby tylko Malfoy nie zauważył, że się uśmiechnęła.
-
Głupią? – Fitzroy zrobił dziwną minę, po czym ostrożnie zszedł z drabiny.
Odetchnął z ulgą, będąc już na samym dole. Położył dłoń na zakurzonej okładce,
jakby czerpał z niej jakąś uzdrawiającą moc. W końcu spojrzał na Scorpiusa i
Rose, coraz mocniej utrwalając się w przekonaniu, że dobrze robi.
*
Okiem Rose.
Kiedy Fitzroy otworzył książkę i szepnął coś pod nosem, w wyniku czego moim oczom nie ukazała się masa stron, lecz mała, lśniąca w świetle płomyków świec granatowym poblaskiem, buteleczka, rozdziawiłam usta. Nauczyciel przechylił „książkę”, przez co fiolka wpadła wprost w jego otwartą dłoń. Nie omieszkałam się przyznać w myślach, że Fitzroy miał niezły pomysł, wkładając eliksiry, czy co tam to było, „pod” tytuły danych książek. Spojrzałam z zaciekawieniem na Malfoya – chyba był takiego samego zdania, co ja. Nie chcąc patrzeć na niego, a zwłaszcza tak NIEWYBACZALNIE długo, przygryzłam lekko dolną wargę i z powrotem spojrzałam na Fitzroya, a raczej na to, co trzymał w ręce.
-
Co to jest? – wymruczał Malfoy, zerkając to na Fitzroya, a to na tajemniczą
fiolkę.
Nauczyciel uniósł do góry buteleczkę i z uśmiechem stuknął o nią lekko palcem, przez co jej zawartość leciutko zafalowała.
-
Duma i uprzedzenie, Scorpiusie – wyjaśnił, nie przestając się uśmiechać. Ruchem
różdżki przelał zawartość fiolki do kamiennej, pokrytej runicznymi znakami
misy, która mieściła się nieopodal.
Obserwowałam, jak perłowa, przypominająca pajęczą sieć,
substancja, wypełnia brzegi misy, a po chwili niknie w odmętach wody, która już
wcześniej się tam znajdowała.
-
Myślodsiewnia – wyszeptałam, patrząc nań ze zdumieniem. – A więc tak to
wygląda... – dodałam, przypominając sobie zapiski w bibliotecznych księgach, po
jakie nieraz sięgałam.
-
Hę? – Malfoy sprawiał wrażenie, jakby nigdy wcześniej nie słyszał tego terminu,
a wiadomo nie od dziś, że Ślizgoni są przewrażliwieni na punkcie własnej niewiedzy. Jego mina zdradzała wściekłość.
-
Zobaczysz – powiedział tajemniczo Fitzroy, maczając w misie opuszki swoich
palców, by po chwili zagłębić w substancji całe dłonie. Nieufnie, ale i z ciekawością zrobiliśmy to samo.
Czułam, że ta dziwna ciecz wciąga mnie do ciemności, wabi i zachęca...
Zamknęłam oczy.
Poczułam nieprzyjemny ból w okolicach kręgosłupa. Ach, no tak. Chyba właśnie
sturlałam się po kamiennych schodach. Dlaczego Malfoy i Fitzroy wylądowali
zupełnie bezpiecznie, nieuszkodzeni?!
-
Wrodzony talent – podsumował kpiąco Malfoy, obserwując moje zmagania.
Prychnęłam pod nosem i, otrzepując ubranie z drobinek pyłu i kurzu, pochyliłam głowę.
Z przestrachem stwierdziłam, że zaklęcie, które przed sekundą nade mną
śmignęło, prawdopodobnie uderzyłoby właśnie w nią. Przełknęłam głośno ślinę.
Znieruchomiałam, kiedy zobaczyłam nadchodzącą z naprzeciwka, młodszą o
kilkanaście lat McGonagall. Mimo iż było to wspomnienie, poczułam się dość...
nieswojo.
-
To niedopuszczalne! – wywrzaskiwała nauczycielka, gromiąc wzrokiem jakąś
stojącą w podnóża schodów dwójkę uczniów, dziewczynę i chłopaka.
-
Żeby prefekci tak się zachowywali! A na dodatek przed innymi uczniami! To jest
nie do przyjęcia. Skandal! – mamrotała dalej, a kiedy uwieńczyła swoją tyradę
słowami: „Nigdy nie przypuszczałabym, że najlepsza uczennica Hogwartu postąpi
tak nierozważnie!”, poprzysięgłam w myślach, że ja, Rose Weasley, w istocie, i
na czas OBECNY, najlepsza uczennica Hogwartu nigdy nie usłyszy od McGonagall
TAKIEGO wywodu.
Otworzyłam szerzej oczy, kiedy dyrektorka zgromiła spojrzeniem jakiegoś
jasnowłosego chłopaka, zapewne inicjatora całego zamieszania, jakie zrobiło się
przed Wielką Salą, po czym odparła:
- Panie Malfoy! Najlepszy uczeń Slytherinu
nie powinien tak się zachowywać! A na dodatek prefekt!
Nawet nie zdążyłam przyjrzeć się reakcji Malfoya, ale tego, który stał obok
mnie, ponieważ Fitzroy wciągnął nas w kolejne wspomnienie. Wiliśmy się w
jakimś niepojętym tunelu wspomnień. Przed twarzą przewijały mi się różne,
osobliwe sceny: dojrzałam spokojną taflę oceanu i piaszczysty brzeg, który
momentalnie zamienił się w jakiś barwny las. Rozbrzmiewały czyjeś głosy,
mieszając się ze sobą i tworząc nieharmonijny rozgardiasz. W pewnej chwili
stanęła mi przed oczyma uderzająca biel sukni ślubnej – niespełna kilka sekund
później przybrała ona formę grobowej czerni i kobiety, której twarz była
przysłonięta ciemną woalką. Obraz ponownie zawirował i tym razem stanęliśmy na pewnym
gruncie. Było mi okropnie niedobrze, najwyraźniej źle znosiłam „wysokości”, a
co dopiero TAKIE przygody. Zignorowawszy dziwne uśmieszki Malfoya,
kierowane pod moim adresem, opadłam na pobliskie krzesło. Krzesło? Tak,
znajdowaliśmy się pośrodku Wielkiej Sali – tej sprzed kilkunastu lat.
Rozejrzałam się uważnie. W ogromnym pomieszczeniu
dominowały mieszaniny czerwieni i różu. Skrzydlate amorki obsypywały głowy
elegancko ubranych uczniów, od czasu do czasu strzelając strzałami w jakieś
przypadkowe osoby. W powietrzu unosiły się dźwięki jakiejś smętnej melodii, do
której tańczyły czule objęte pary. „Czyżby Walentynki? Cóż za ckliwości”,
pomyślałam z niesmakiem, obserwując namiętny pocałunek jednej z nich. Zerknęłam
ukradkiem na stojącego nieopodal Malfoya. Nie zauważył mojego NIEWYBACZALNIE
długiego spojrzenia. Ze wzrastającą pogardą spostrzegłam, jak gapi się na jakąś
cycatą Ślizgonkę, która teraz mogłaby być jego ciotką. Zaiste, brakuje jedynie
śliny, wyciekającej mu z ust.
Dopiero po krótkiej chwili, gdzieś w okolicach drzwi Wielkiej Sali, zauważyłam
całkiem znajomą twarz. Orzechowe oczy, jeszcze nie spowite zmarszczkami,
patrzyły na jasnowłosego chłopaka – tego samego, który w poprzednim wspomnieniu
został nazwany przez McGonagall „Malfoyem”. Wyjątkowo szybko rozprzestrzeniająca się bakteria.
Zdawali się rozmawiać. Hm... Ta... dziewczyna... Czyżby to była...? Nie...
wykluczone! Potrząsnęłam gwałtownie głową, sądząc, że najwyraźniej mam
jakieś dziwne urojenia, jeśli osobą, na którą właśnie patrzyłam, była moja
matka.
Odwróciłam wzrok, rozważając, czy bez żadnych obaw mogę oddalić się od
Malfoya. Czy także w takowej formie ‘bycia’ obowiązywały mnie zasady klątwy?
Nie myślałam o tym jednak zbyt długo – dobiegła mnie bowiem czyjaś kłótnia.
Zresztą, nie tylko mnie. Oboje z Malfoyem ruszyliśmy w kierunku wyjścia,
gdzie miała miejsce utarczka słowna - rozgrywana między osobami, na których
niespełna kilka minut wcześniej skupiłam swoją uwagę.
-
Mamo...? – szepnęłam niepewnie, okrążając dziewczynę o orzechowych oczach.
Tak... To niewątpliwie była moja matka. Stanęłam tuż obok niej. Dopiero teraz
spostrzegłam, że Scorpius, równie zdumiony, co ja, patrzył na płowego chłopaka.
Chryste... Byli niemal identyczni! Te same bladoniebieskie oczy, rysy twarzy,
choć inne fryzury, spowodowały, że osłupiałam. Nie spuszczając wzroku ze
Scorpiusa, przysłuchiwałam się toczonej obok wymianie zdań.
-
(...) Wszyscy ludzie to pionki likwidowane przez silniejszych. Nie tylko ja
prowadzę grę, Granger.
-
Więc jako jedyny przestań! Przestań kierować ludźmi, przestań manipulować ich
uczuciami, przestań ranić wszystkich wokół i przestań wykorzystywać czyjąś
naiwność! Nienawidzę cię za to, jak obchodzisz się z innymi, NIENAWIDZĘ! (...)
Nienawidzę
cię za to, jak obchodzisz się z innymi....
Przelatujący nad nami aniołek, obsypał płatkami róż nasze głowy. Wciąż
patrzyłam na Malfoya juniora, on też p a t r z y ł... Tym razem nie było między
nami żadnych negatywnych uczuć, chociaż staliśmy po zupełnie przeciwnych
stronach barykady. ONI krzyczeli. MY milczeliśmy – nawet wtedy, a może
szczególnie wtedy, gdy były Ślizgon i była Gryfonka rozeszli się
w swoje strony.
Nienawidzę cię...
Obraz nagle zaczął się przeistaczać. Ostatnim widokiem, jakie ujrzały moje
oczy, nim znalazłam się w jakiejś sali,
zapewne hogwarckiej, była bezwyrazowa twarz Scorpiusa Malfoya. Teraz wyglądał
na rozjuszonego. Oddychał ciężko i niespokojnie; poluzował swój zielony krawat
i odpiął kilka guzików koszuli. Mimowolnie zerknęłam na Fitzroya. Stał w kącie
pokoju z zaplecionymi na piersiach rękoma, przypatrując się zaistniałej
sytuacji z łagodnym uśmiechem. Znowu omotaliśmy wzrokiem dwójkę tych samych
osób.
Nienawidzę...
Malfoy junior przycupnął na drewnianej ławce, opierając podbródek o zaciśniętą
pięść. Zrobiłam podobnie.
-
Boję się twojego milczenia... – wyszeptała moja... mama. Coś ścisnęło mnie za
serce, kiedy ujrzałam na jej policzkach kilka lśniących strużek. Cierpiała.
Kątem oka spojrzałam na młodego Malfoya. Nie wiem, czy był zdumiony tym, co
zobaczył, czy też nie. Jedno było pewne – obserwował w skupieniu, jak drobne
piąstki dziewczyny wylądowały na torsie jego ojca i jak ten pokornie przyjmował
wszystkie ciosy. Jakby wiedział, że były one całkiem zasłużone.
-
Dlaczego mi to zrobiłeś?! – Głos młodej Hermiony przesycony był rozpaczą i nutą
czegoś, co ja bym po prostu nazwała rozczarowaniem.
(...)
-
To wszystko... Było kłamstwem, wspomnieniem... snem?
-
Kłamstwem? Wspomnieniem? Snem? – powtórzył po niej Draco, sprawiając wrażenie
nieco zdezorientowanego.
-
Kłamstwem...
Ilekroć spojrzałam na
twarz mojej matki, na jej ból, niezmierzone pokłady smutku... kuliłam się w
duchu. Bo tak dobrze wiedziałam, co mogła teraz czuć! Taka... pomijana,
upokarzana, ignorowana jednostka, która ma nikłe nadzieje na wybicie się poza
swoją szarą egzystencję. Bolało mnie serce, bolała mnie dusza...
Więc
wszystko, jak widzisz, było kłamstwem. Wszystko to, co mówiłam i to, co ty
mówiłeś. Zapomnij o tym...*
Przypomniałam sobie ostatnią noc, kiedy to opłakiwałam swój los na koszulce
Malfoya. Na samą myśl o tym, że zdajemy się postępować zupełnie tak, jak
niegdyś nasi rodzice – niby wrogowie, poczułam się nieswojo.
Nie
jesteś ideałem, wiec nie oczekuj od innych idealności! (...) Boisz się
pustki... braku obecności tych, których kochasz...
Przełknęłam głośno ślinę i spuściłam głowę. Nie chciałam, żeby Fitzroy, a co
dopiero młody Malfoy dostrzegł, że te ‘wspomnienia’ wzbudziły we mnie multum
emocji, których już po prostu nie miałam siły w sobie przetrzymywać. Bałam się
tego, co mogłabym dziś jeszcze zobaczyć albo z jakimi dotkliwymi słowami
przyszłoby mi się zmierzyć. Strach sparaliżował moje kończyny do takiego
stopnia, że nie byłam w stanie zrobić nawet jednego kroku.
Tak,
jak mówiłeś... Początek z pożegnaniem.
Tak, jak mówiłeś. Strach jest dla ofiar... A ja nią nie będę, Malfoy. Nie
będę...
Kolejny tunel. Kolejne wspomnienie. Stali naprzeciwko siebie w odległości kilku
centymetrów, wkradając się intensywnym spojrzeniem w duszę swego towarzysza.
Miałam dziwne wrażenie, że nie patrzę na „żywych” ludzi, którzy za chwilę mogą
się poruszyć, uczynić jakiś gest, ale na mugolskie zdjęcie, gdzie utrwalona
jest tylko jedna, jedyna... chwila.
-
Tego się boisz, pamiętasz...? Przezwycięż strach, Granger, przezwycięż go –
wyszeptał starszy Malfoy, wodząc palcem po twarzy Gryfonki... Patrzyłam w
oniemieniu i z mocno bijącym sercem, jak ten zaczął się do niej przysuwać,
jak...
Kiedy już czułam, że za moment nastąpi coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała,
Fitzroy chwycił nas gwałtownie za ramiona i mruknął posępnie:
-
Dosyć.
*
Gdy wreszcie znaleźli się w pięciokątnej komnacie, jako pierwszy odezwał się
Scorpius.
- Skąd pan... – wyjąkał nieskładnie, gubiąc
przy tym całą swoją pewność siebie. – Jak pan zdobył te wspomnienia?! – zapytał
po chwili, a jego nozdrza zadrżały. Rose, w przeciwieństwie do Malfoya, nie
odezwała się ani słowem; wciąż wpatrywała się w Myślodsiewnie, jakby to, co
właśnie zobaczyła, wydało jej się co najmniej nierealne.
Fitzroy wzruszył tylko
ramionami, przywołał na usta ten swój kpiący, niezwykle irytujący uśmieszek
(kto by pomyślał, że Malfoya rozzłości jego własna taktyka?), po czym odrzekł z
pewnym ociąganiem:
-
Nie mogę ci powiedzieć. Na razie...
Ślizgon zacisnął palce na oparciu krzesła i, oddychając ciężko, wysyczał:
-
Dlaczego posługuje się pan takimi zagadkami?! Mam tego dosyć! Ciągle jakieś
metafory, drugie dna... I jeszcze TO!... Dlaczego wróciliśmy? Odnoszę wrażenie,
że zobaczylibyśmy o wiele, wiele więcej, gdyby nie pańska interwencja. Po co
pan to przerywał? PO CO W OGÓLE NAM PAN TO POKAZYWAŁ?! Nie rozumiem!
-
Przyjdzie czas, kiedy zrozumiesz.
- BZDURY! – warknął, kierując się w stronę
wyjścia. – Spadamy – zwrócił się ku mnie. Posłałam Fitzroyowi niepewne i trochę
jakby przepraszające spojrzenie, po czym ruszyłam za Malfoyem.
***
Wyszli z gabinetu Fitzroya
w zupełnie odmiennych nastrojach. Malfoy sprawiał wrażenie, jakby kompletnie
zignorował to, co właśnie zobaczył (a awantura u Fitzroya miała być zwykłą
scenką, demonstrującą odmienne poglądy Scorpiusa – że niby jaki to on nie
jest...) albo rzeczywiście maskował wszelakie emocje, natomiast Rose...
Analizowała każdy, nawet najdrobniejszy szczegół ujrzanego wspomnienia,
próbując dopatrzyć się w nim jakiejś logiki i konkretnego punktu zaczepienia.
-
Malfoy... – szepnęła w pewnej chwili, przystając.
Scorpius zatrzymał się tuż przy wejściu na dziedziniec, od którego wiał
grudniowy, chłodny wiatr. Po plecach Malfoya przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
-
Oj... Jak ja dawno nie słyszałem swojego nazwiska... No co tam, WEASLEY? –
zaintonował, wywróciwszy oczami.
-
To dzisiejsze wspomnienie... Nie wydało ci się... no wiesz...
podejrzane?
Scorpius podrapał się po tylniej części głowy.
-
Mój ojciec podwalał się do twojej matki? – Uniósł wysoko brwi. – Fakt, to
podejrzane – zaśmiał się. – Daj spokój... To jakaś lipa... nie wiem jeszcze,
jaki Fitzroy ma w tym interes, ale nie dam się zmylić...
Rose spojrzała na niego z politowaniem.
-
Nasze rodziny są do siebie... eee... niezbyt pozytywnie nastawione. Odkąd
pamiętam, w domu nigdy nie mówiło się o Malfoyach...
„I vice versa”, pomyślał chłopak,
lecz nie wypowiedział swej myśli na głos.
-
A więc – odetchnęła ciężko – to, co dziś zobaczyłam... daje mi pewne podstawy
do tego, żeby sądzić... że COŚ... KIEDYŚ... musiało się między nimi wydarzyć...
– wykrztusiła po wielu trudnościach. – No bo jak wytłumaczysz tę ich obopólną
niechęć? – dodała pośpiesznie, jakby tuż przed ostrą krytyką Malfoya chciała
przedstawić wszystkie swoje argumenty. – Na początku myślałam, że może to po
prostu była jakaś chora rywalizacja... jednak teraz... – urwała, a jej twarde
spojrzenie znieruchomiało na Ślizgonie. – Malfoy, ja sądzę, że oni niegdyś byli
w sobie zakochani.
Na początku zapadła cisza, ale wybuch śmiechu, który nastąpił tuż po niej,
poniósł się echem aż na drugie piętro.
-
TWOJA matka – wycelował oskarżycielsko palec w zdumioną Rose – z MOIM ojcem?!
Prima aprilis dopiero za kilka miesięcy... To jakaś prapremiera, jakiś żart,
nie? – zarechotał nerwowo Scorpius. - Nieudany – wycedził. Kiedy jednak
napotkał spojrzeniem na poważny wyraz twarzy Gryfonki, zamarł, a jego usta
otworzyły się w przerażeniu: - Przestań.
Rose pokręciła wolno głową.
-
Czy kiedykolwiek się go o to pytałeś? W sensie... co łączyło go z moją mamą? –
kontynuowała gorliwie.
-
Żartujesz?! – jęknął Malfoy. – Okej, już wiem, że nie... – uśmiechnął się z
sarkazmem i odetchnął ciężko. – Coś się go tam pytałem, ale zazwyczaj
odpowiadał...
-
...nie pytaj.
-
?
-
Odpowiadał: „nie pytaj” – wyjaśniła dziewczyna, na co Scorpius zmrużył nieco
oczy. Przysunął się do Rose i wysyczał podejrzliwym tonem:
-
Skąd wiesz?
Ale ona nie odpowiedziała. Wyminęła go pośpiesznie. Szła przed siebie szybkim
krokiem. Ruszył za nią.
-
Tak... Już wszystko jasne... no przecież... to jest takie logiczne...! –
mruczała do siebie, zaciskając pięści.
Scorpius zachichotał scenicznie.
-
LOGICZNE?! – żachnął się.
Gryfonka podniosła na niego oczy. Kryła się w nich mieszanina zdumienia i swego
rodzaju gniewu.
-
Dobrze wiesz.
- Chcesz powiedzieć, że... że to nie była
zwykła... przeciętna... znajomość... ale... MIŁOŚĆ?! – wypluł pogardliwie,
niemal trzęsąc się ze złości. – Nie, to niemożliwe. Ojciec nie zrobiłby czegoś
tak... tak...
-
Nie kończ – ostrzegła, karcąc go spojrzeniem.
-
Obrzydliwego. Żałosnego. Hańbiącego.
-
Owszem, to mogło być niemożliwe... ale kilka miesięcy temu, przed tym
wszystkim, przed dzisiejszym dniem! Jak wytłumaczysz to, co zobaczyliśmy? O
nie... - zawahała się. - Na śmierć zapomniałam! Przecież wtedy... na urodzinach
u Frowartów... rozmawiałam z twoim ojcem... Boże! – Przystanęła, jakby
próbowała wrócić pamięcią do tamtego wieczora. – Mówił, że przyjaźnili się -
jak jeszcze byli tu, w Hogwarcie...
-
Bo może tak było...? – zasugerował Scorpius, łapiąc się tej hipotezy, jak
ostatniej deski ratunku. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa „rozmawiałam
z twoim ojcem”. „Że co?!”
Rose pokręciła przecząco głową.
-
Co zaś?! – pisnął Ślizgon, mając mord w oczach. Znowu musiał pędzić za
zdenerwowaną dziewczyną.
-
Przypomnij sobie, co dokładnie mówił ci ojciec – nakazała, zmierzając w
kierunku biblioteki.
Zaczął wracać do wspomnień z dziecięcych lat. W przeciwieństwie do Rose, nie
umiał ułożyć w jedną, spójną całość tej niezwykle skomplikowanej układanki - a
może po prostu nie chciał spojrzeć prawdzie w oczy. Tak, to bardziej
prawdopodobne od tego, że on, inteligentny Scorpius Malfoy, nie potrafił dojrzeć
czegoś, co miał niemal przed oczyma. Gorzej, jeśli umyślnie je
zamknął.
Ale jak długo tak można?
Czuł się oszukany... Doskonale pamiętał momenty ze swojego dzieciństwa, kiedy
to zadawał ojcu pytania odnośnie jego przeszłości. Ilekroć wspomniał o
mieszkającej za wzgórzem rodzinie Weasleyów, rodziciel gromił go wzrokiem i
ukrywał się w swoim gabinecie. Scorpius nie mógł zrozumieć powodu, dla którego
jego ojciec zachowywał się tak, a nie inaczej. A teraz... wszystko wskazywało
na to, że... że ON i... i ONA... Na brodę Merlina! Hermiona Weasley i Draco
Malfoy... RAZEM?! Toż to halloween!
„To o
NIĄ rodzice zawsze się kłócili... O tę całą... GRANGER - no teraz to już
Weasley... Boże... a gdyby byli jednak razem? Gdyby się nie „rozstali?” Byłbym
wiewiórą. A raczej „wiewiórem”... Chociaż...? O Salazarze!”
-
Niech mnie... – Zadarł gwałtownie podbródek, kojarząc fakty w uderzającym
tempie. – To jakaś totalna tragedia. Jestem skażony.
-
Nie moja wina, że twój ojczulek zakochał się w mojej mamie! – warknęła
dziewczyna, patrząc na niego wilkiem.
-
A skąd ta pewność? – oburzył się, ściągając gniewnie usta. – A niby dlaczego
nie na odwrót?! Skąd wiadomo, kto, w kim i jako pierwszy, hę?!
Zaśmiała się tubalnie, sztucznie. Minęła profesora Flitwicka, którego na dobrą
sprawę Malfoy nadepnął na szatę.
-
Gdzie ty masz oczy, panie Malfoy?! – zawył z wyrzutem profesor, zaklęciami
przywracając swoją rozdartą szatę do poprzedniego stanu. Zarumienił się, kiedy
grupka rozchichotanych dziewczyn zlustrowała wzrokiem jego mały, roznegliżowany
tors.
„Z pewnością nie na wysokości kolan...”, skwitował kąśliwie w myślach Ślizgon.
-
Najmocniej przepraszam – mruknął tylko, wodząc wzrokiem za przekraczającą próg
biblioteki Rose. Skinął głową na wciąż rozeźlonego Flitwicka i ruszył w ślady
Gryfonki, zastanawiając się z obawą, czy aby profesor nie opanował
Legilimencji, ale szybko odepchnął tę myśl. Bardziej zaabsorbował go widok
Weasley, grzebiącej w jakichś starych, zakurzonych śmieciach, co niby miało
nosić nazwę archiwum biblioteki. Szary pyłek opadł jej na głowę, ale Malfoy
uznał, że o tym, iż wyglądała jak ofiara nieudolnie rzuconego zaklęcia
rozjaśniającego włosy, poinformuje ją dopiero wieczorem. Po raz pierwszy w
życiu oglądnie się za nią każdy facet w tej szkole!, zachichotał pod nosem.
„Wiem, jestem chamski... Cóż za rozkoszna myśl!”
-
O tak, tak... – zacmokała zadowolona Rose, wydobywając ze starty papierzysk
jakieś podniszczone gazety. Podała jedną Ślizgonowi i zajęła miejsce przy
stoliku. Malfoy usiadł naprzeciwko.
-
Nie mów mi, że za dwadzieścia lat będę miał taką żółtą mordę – podsumował,
zerkając kątem oka na zdjęcie uśmiechniętych absolwentów. – I pogryzioną przez
mole! – dodał, rozciągając przed twarzą starodruk i przyglądając się z
przerażeniem chaotycznym, wyzierającym dziurom. Rose mogłaby przysiąc, że
musnął opuszkami palców swoje włosy, jakby chciał się upewnić, że wszystko ma
na swoim miejscu. Dziewczyna zaśmiała się w duchu na widok jego zbolałej
miny.
-
Szukaj jakiejś wzmianki o naszych rodzicach – przypomniała, wertując strony
innego numeru archiwalnego, hogwarckiego tygodnika.
- „Pierwsze miejsce w międzyszkolnym
gargulkowym starciu!” – odczytał z pierwszej strony, chichocząc pod nosem. –
Nie ma to jak news na skalę światową...
- Ciiiszej...! Pani Pince nas obserwuje... –
szepnęła Rose, pochylając się nad stołem. – Masz coś? – dodała, gdy spojrzenie
Scorpiusa znieruchomiało na stronie dziewiątej. – Ale KONKRETNEGO – dodała z
naciskiem.
-
Ooo taaak... to jest zdecydowanie konkret... – Odwrócił gazetę. –
Dlaczego teraz nie ma takich dziewczyn? – spytał, wyraźnie rozżalony. Jego
tęskny wzrok powiódł za zdjęciem uśmiechającej się i mrugającej do obiektywu
aparatu, jasnowłosej dziewczyny.
-
Widocznie w sklepach zabrakło szpachelek na zeskrobywanie tapety z takich... konkretów...
Albo rzeczywiście Bóg zrozumiał swój błąd – wycedziła, mając ochotę trzepnąć go
po głowie encyklopedią „Przez tysiąclecia”, którą ktoś nie odłożył na miejsce.
– Zresztą, wystarczy, że ty się tu panoszysz, jak baba – dodała, wyraźnie
poirytowana. Malfoy prychnął, obrażony.
Przez dłuższą chwilę
czytali w milczeniu stare gazety. Jedynym dźwiękiem, który mącił ciszę, był
szelest przewracanych kartek, dochodzący zarówno z ich „miejscówki”, jak i też
z innych sektorów biblioteki. Malfoy, który ku wielkiemu sprzeciwowi Rose
wyłożył jedną nogą na stół, a stopą drugiej odpychał się lekko od krawędzi
blatu, nagle wydał z siebie jakiś przeraźliwy okrzyk, dla efektu wzmocniony
siarczystą wiązanką przekleństw. Gryfonka aż podskoczyła z przerażenia.
-
Na litość boską! – syknęła, czerwieniąc się aż po same czubki uszu. Rozejrzała
się nerwowo; kilkoro adeptów, którzy od kwadransa wertowali jakąś opasłą
księgą, spojrzeli na nich z nieukrywaną dezaprobatą, a pani Pince... cóż,
lepiej nie mówić. Nim wyrzuciła ich z biblioteki, Scorpius podsunął gazetę pod
nos Gryfonki i postukał palcem o stronę trzecią. Oczy dziewczyny sprawnie
śledziły linijki drobnego druku, zerkając przelotnie na dołączone do artykułu
zdjęcie - zdjęcie przedstawiające dwójkę ludzi. Kobietę i mężczyznę. Gryfonkę i
Ślizgona. A pod spodem złoty napis, głoszący: „Srebrnomedalowcy w konkursie AMORTENCJI
– Hermiona Granger i Dracon Malfoy”.
*
Dormitorium Scorpiusa Malfoya.
Konsumowali kolacje, przyniesioną przez jednego ze skrzatów domowych. Scorpius
powoli przeżuwał każdy kęs, sprawiając wrażenie, jakby za chwilę miał wszystko
zwrócić. Rose straciła apetyt. Nawet bliska obecność Cezara nie odciągnęła ją
od myślenia na pewne tematy.
-
Przestań – syknął w pewnej chwili Malfoy, unosząc nań swoje rozdrażnione
spojrzenie. – Wkurzasz mnie.
Rose zwęziła oczy.
-
O co ci chodzi? – syknęła, a jej nozdrza nieco zadrżały.
Malfoy westchnął ciężko, cmoknąwszy z ironią.
-
To, że ONI... KIEDYŚ... COŚ... – wymruczał nieskładnie, najwyraźniej mając
problem z doborem odpowiednich słów. – TO ZUPEŁNIE NIEWAŻNE! – zakończył swój
wywód uniesionym tonem, jakby irytowała go własna niemoc w tej kwestii.
-
Nieważne – powtórzyła po nim dziewczyna, uśmiechając się sceptycznie. – Ale...
spójrz tylko, co się z nimi stało... To mnie... przeraża... Przeraża mnie fakt,
że jesteśmy do nich tak podobni... i że będziemy tacy, jak oni... Nie chcę tak
skończyć, Malfoy – niemal załkała, na co Scorpius przewrócił oczyma.
-
No raczej się w tobie nie zakocham – odparł z uśmieszkiem, rzucając Cezarowi
kawałek szynki.
-
Malfoy!...
-
Rozumiem – przerwał jej raptownie. – Taka sytuacja nie będzie miała miejsca,
Weasley. Nigdy do tego nie dopuszczę... w przeciwieństwie do mojego słabego
ojca... – wypluł z pogardą. Gdy odwróciła wzrok, poruszył się nerwowo. Jego
ojciec na pewno też tak mówił.
~*~*~
Urywki
z poszczególnych odcinków z www.draco-hermiona.blog.onet.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz