26. " Łatwo zapomnieć o bólu, ale nie o upokorzeniu "



Coldplay – “What If”


     Ciemnowłosa dziewczyna siedziała na swoim łóżku ze ściśle złączonymi, podkurczonymi pod samą brodę, nogami. Jej niewielka sypialnia („trzy razy mniejsza od tej za ścianą, Malfoy nie tylko ego musi mieć większe od pozostałych... Chory egoista...”) w kolorze ciemnej zieleni pogrążona była w półmroku – tylko wokół czubka małej, czerwonej świeczki jarzyły się gorące kaskady ognia.
     Obejmowała ramionami kolana, kiwając się lekko w przód i w tył, i mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem. Od czasu do czasu jej spojrzenie nieruchomiało niezauważenie na zwiniętym pergaminie, leżącym gdzieś na stole, ale nie potrafiła ruszyć się z miejsca, by po niego sięgnąć.
     „Za dużo widzę, za mocno czuję...”
     Nie miała już ochoty powtarzać sobie – niczym pokrzepiającą mantrę – że „wszystko będzie dobrze”, chociaż robiła to kilka dni wcześniej, wczoraj i dziś, kiedy, teoretycznie rzecz biorąc, suma jej nadziei była bliska zera. Chciała krzyczeć, tupać, wrzeszczeć, wpaść w dziką histerię, spazmatyczny płacz, cokolwiek, byleby tylko poczuć się lepiej. Chciała, ale nie zrobiła tego. Wszystko przez wzgląd na Malfoya, wszak ciągle musiała przebywać w jego towarzystwie! Jeść z nim wspólne posiłki. Chodzić na te głupie treningi. Nawet przed dziewczęcą toaletą na nią czekał!
Dopadały ją koszmarne wyrzuty sumienia, które próbowała ukryć, wcisnąć gdzieś głęboko w podświadomość, ale wciąż świeże wspomnienie pokiereszowanej, zakrwawionej twarzy Austina, wyciągało je na światło dzienne.
     Nie spała, ponieważ bała się zamknąć oczy.
     Płakała, ponieważ nie spała.
     Było coraz gorzej...
     Jeszcze intensywniej szukała własnych treści w bibliotecznych książkach. Swoją drogą, jeśli rzeczywiście selekcjonowałaby je według takiej koncepcji, to powinna sięgać po same dramaty.
      „Nie odebrałeś mi wolności, ale coś więcej. To wszystko przez ciebie, Malfoy...”
     Teraz jednak była sama i tak naprawdę nie potrafiła stwierdzić czy to dobrze, czy też nie. Siłą rzeczy Malfoy odciągał ją od czarnych myśli, mimo iż robił to całkiem nieświadomie. Jednak wewnętrzne monologi i dojmowanie o swoich uczuciach było swego rodzaju lekarstwem i trucizną w jednym. Tak czy owak, nareszcie mogła zastanowić się nad tym, co się stało, przeanalizować wszystkie te sytuacje od początku do końca.
     Wmawianie Malfoyowi, że noc, w której do niej przyszedł i w której pokazał, że oprócz typowo ślizgońskiego usposobienia, posiada także tę inną, lepszą, nieznaną jej wcześniej stronę, nie ma dlań żadnego znaczenia, było po prostu zwykłym kłamstwem. Błahym, a jednocześnie niepokojącym. Bo przecież nie mogła przyznać, że ten cień pomocy z jego strony, niemal błahostka, okazał się niejako przełomem. Bo przecież powrót do wcześniejszych, niezbyt pozytywnych relacji był znacznie łatwiejszy niż rozpoczęcie czegoś niepewnego. Bo przecież tak było lepiej - i dla niej i... dla niego.
     Patrząc na to z perspektywy czasu, choć dość krótkiego, sama nie dowierzała, jakim cudem udało jej się znieść tamte chwile. „Nie, nie udało, do cholery jasnej!” A na dodatek, jakby tego było mało, miała niezbite dowody na to, że jej matkę z ojcem Scorpiusa łączyły niegdyś stosunki zdecydowanie głębsze niż czysto przyjacielskie – a tym bardziej wrogie.
     Nieraz przyglądała się z uwagą Malfoyowi i złapawszy siebie na niepokojącej myśli, w której całkiem poważnie rozważała, czy aby historia wkrótce nie zatoczy kręgu, pluła sobie w brodę. „NIE!”, zaprzeczała szybko, jakby chciała wyplenić ze swego umysłu kolejne tego typu refleksje. „Nawet Malfoy powiedział, że nigdy, przenigdy się we mnie nie...”
     Powtarzała to sobie bezustannie i wierzyła w to.
    W dzień silna, mądra, zadziorna Gryfonka, która lubuje się w rywalizowaniu ze Scorpiusem Malfoyem, a w nocy bezradna, otumaniona goryczą, bierna dziewczyna, wypłakująca swój żal na koszulce tegoż Ślizgona... Przez własne, nieco sprzeczne zachowania czuła się jeszcze bardziej rozdarta. Między życiem, które  b y ł o, szarą egzystencją, nie byciem w byciu, rozmowami i spotkaniami z jej przyjacielem Austinem, a życiem, które  j e s t – mieszkaniem ze Scorpiusem Malfoyem (przez co była na ustach większości Ślizgonek i nie tylko), podążaniem za nim niemal krok w krok i poznawaniem zupełnie innego świata. Karciła się w duchu, przyznając, iż ten świat wcale nie był taki zły... Był... fajny...
     Kiedy tamtej pamiętnej nocy, gdy po raz ostatni spojrzała w oczy Austinowi, przez poczucie godności wybierając to, co  j e s t, a jednocześnie rzucając w wir niepamięci to, co  b y ł o, nie sądziła, że ów wybór przysporzy jej tyle wyrzutów sumienia! Austin nie postąpił zbyt dobrze, porównując ją do osoby, która przez wzgląd na status Malfoya i jego dobrobyt materialny byłaby w stanie utracić własną moralność. Jednak i ona nie powinna odwracać się na pięcie i - jakby chcąc mu coś udowodnić - odejść w swoją stronę.
     Teraz nie miała nikogo. Tylko Malfoya.
     Nie chciała wyżalać się Ślizgonowi tylko przez pryzmat tego, że był on „pod ręką”. Nie zniżyłaby się do takiego poziomu... „Och, no dobra, możemy zapomnieć o TAMTEJ nocy?!”, żachnęła się w myślach, kiedy jakiś wewnętrzny głosik zaczął kpić z jej żarliwych zapewnień. Nie mogła spotkać się z Lelee, ponieważ musiałaby ciągnąć ze sobą Malfoya, a takie rozwiązanie, niby rozmowa „w cztery oczy” (gdzie kolejna para czyhałaby gdzieś obok), nie miała żadnego sensu. Pozostał jedynie Luigi – jej sycylijski, zaufany przyjaciel, z którym, będąc w Hogwarcie, zawsze korespondowała. Co z tego, że ostatnio wydał jej się nieco dziwny? Ludzie się zmieniają. Ona wiedziała o tym najlepiej.

     „(...) Miałam żal do Austina o to, co wciąż mi powtarzał. Mówił, że pewnego zwykłego dnia obudzę się o tej samej porze, co zazwyczaj i uświadomię sobie, że ten dzień wcale już nie jest taki zwykły – uświadomię sobie, że coraz bardziej zależy mi na Malfoyu. Stanę się naiwna, jak te rzesze zapatrzonych w niego idiotek, które przecież sama potępiałam. Aż dojdę do wniosku, że Malfoy jest dla mnie kimś ważnym. Ważniejszym od niego. Bał się powiedzieć to otwarcie. Widziałam to w jego oczach, nim odwróciłam się i zostawiłam go daleko za sobą. Więcej nie rozmawialiśmy. Byłam urażona, tak bardzo, że dla własnego ego potrafiłam poświęcić przyjaźń – najlepsze, co mi się przytrafiło. Boże... Czy to już się dzieje? Czy moje „ja” jest ważniejsze od i n n y c h? Luigi, czy to znaczy, że Austin miał rację? Staję się kim, kim tak naprawdę nigdy nie chciałam być...? Skończoną idiotką... Jedną z wielu...
     Widzisz? O tym Ci kiedyś mówiłam. Malfoy jest uosobieniem gorszych stron każdego człowieka, czymś, co chcemy za wszelką cenę w sobie ukryć. Muszę być dla niego miła, nie mam innego wyjścia. Boże, on jest taki... uhh... nawet nie jestem w stanie go określić! Myśli, że mu to wszystko wybaczyłam! Że mam to gdzieś! Że rzuciłam w niepamięć, jak byle jakie wspomnienie...  Nigdy. Łatwo jest zapomnieć o bólu, ale nie o upokorzeniu. Jak Austin mógł pomyśleć, że MALFOY stanie się ważniejszy od niego?! Ten egoista ma wszystko, ale tak naprawdę nic. Wie o tym doskonale, dlatego próbuje udowodnić każdemu, kogo spotka, że się myli. Nie chcę myśleć o nim w inny sposób, bo to będzie jednoznaczne z tym, że wreszcie znalazł takiego naiwnego ‘każdego’...” (...)

      Odetchnęła ciężko, poczuwszy się dziwnie pusta, jakby nagle uleciały z niej wszystkie emocje, a jedyne, czego doznawała, to poczucie totalnej bezradności. Oderwała pióro od pergaminu. Kilka kropel czarnego inkaustu, które przylgnęły do koniuszka, zerwały się z wolna i chlupnęły w beznamiętnym dźwięku na chropowatą powierzchnię arkusza.
 - Zniszczyłeś mi życie, Malfoy – szepnęła pod nosem, zerkając na pobliskie, drewniane drzwi, które wszak, ze wściekłości na niego, zdążyła już wyrwać z nawiasów. „I nienawidzę myśli, że możesz je odbudować... Nienawidzę cię za to, że możesz coś dla mnie znaczyć. Że Austin miał rację.”

     „Austin, Austin, Austin... Czasem kłóciliśmy się o byle co... Nie mogłam ustąpić, bo nie potrafiłam zgodzić się z kimś, kogo zdanie negowałam przez pół godziny, zresztą... chyba coś o tym wiesz... Poczucie godności – zawsze było silniejsze niż myśl o tym, jak właściwie powinnam postąpić... Duma, och, ta duma!!! Czasem nieodzowna, niewiarygodnie przydatna, a czasem... gubiąca... Wiedziałam, że  Austin też jest zbyt honorowy. A mimo to uśmiechał się z lekką drwiną, pobłażliwie, jak to zwykł robić, i w końcu przyznawał mi rację. Odpuszczał, jak to nie zwykł robić, niby tak „na odwal się”... Wkurzało mnie to... Później darłam się na niego, że traktuje mnie jak jakiegoś dzieciucha. A on śmiał się i śmiał, a kiedy to robił, miałam wrażenie, że śmieje się z nim cały świat. W końcu przyciągał mnie do siebie i czochrał po włosach.”(...)

     „Teraz to ja będę udowadniała wszystkim, że się mylą”, odparła w myślach, odrywając koniec pióra od poznaczonego wilgotnymi smugami pergaminu. Przeczesała włosy drżącymi palcami, jakby wiodła za wspomnieniem dłoni Austina. Chciała zebrać z głowy zbyteczne, czarne myśli, ale nie potrafiła. Lelee miała rację, mówiąc, że Rose widzi wszystko w ciemnych barwach, nawet nie starając się tego zmienić. Nie... Starała się, naprawdę, ale kiedy wychodziła już na prostą, Los wywracał jej życie do góry nogami. I znowu wracała do czegoś, przed czym tak panicznie uciekała.

     „Przez krótką chwilę zapomniałam o swoim przyjacielu, zapomniałam o tym, jak mimo swojego trudnego charakteru starał się zmienić. Dla mnie. I nieraz przypominał mi o tym sarkastycznym tonem, bo tylko na taki było go stać. „To przez ciebie... dla ciebie... mała...”. Teraz nadeszła chwila, w której zaczęłam sobie przypominać... Tylko dlaczego ta chwila ciągnie się tak, jakby nigdy nie miała się skończyć? Moja wieczność, moja pokuta.” (...)

     Naskrobała jeszcze kilka zdań, włożyła list do białej koperty i zaadresowała ją. Przywiązała przesyłkę do nóżki swojej płomykówki, która cierpliwie czekała na żerdzi, po czym otworzyła okno.
 - Leć, Spike! – zawołała, kiedy wypuściła sowę w czarną otchłań. Zrazu mała, ciemna sówka, popychana do przodu przez chłodne podmuchu grudniowego wiatru, wkrótce znikła w odmętach nocy.

*

- Mandragory używa się po to...  – zaczął Malfoy, a jego samonotujące pióro zadrżało na biurku, uniosło się nieco nad jej blatem i z namysłem poczęło skrobać na rozwiniętym, pustym pergaminie.
 - Hm... no czy ja wiem... aby... pozbawić kogoś palców...? – zakpił Ślizgon, śmiejąc pod nosem. Zaklęciem przywołał do siebie kartkę (samopiszące pióro pognało tuż za nią), po czym spojrzał na dopisek: „aby pozbawić kogoś palców”... Pokręcił tylko głową i, nadal się śmiejąc, wymamrotał zaklęcie czyszczące. Czarne, wymuskane atramentem słowa zdawały się wnikać w pergamin, a niespełna kilka sekund później nie było już po nich nawet śladu.
 - Mandragory używa się po to, aby – powtórzył dosadnie Scorpius, splatając pod głową dłonie i wpatrując się w ciemnozielony baldachim łóżka, jakby tam miał znaleźć gotową odpowiedź. W końcu, znudzony swoim wysiłkiem umysłowym, wycelował koniec różdżki w stosiki chaotycznie rozrzuconych po całym biurku arkuszy i po kolei użył zaklęć: odświeżających, sortujących i porządkujących. Kartki wzbiły się w powietrze i niczym wir wpadły do kilkunastu przegród w biurku, adekwatnych do ich treści. Półki, oznakowane odpowiednim numerkiem, nazwą, a także tabliczką informującą o latach, w których powstały dane prace, dawały Scorpiusowi możliwość odszukania odpowiedzi na nurtujące go pytanie. 
 - ACCIO zielarstwo, temat: zastosowanie Mandragory – syknął, a kiedy w jego wyciągniętą dłoń wpadło kilka kartek, uśmiechnął się z zadowoleniem. Opłacało się notować na lekcjach...  „A raczej dopaść tego, kto notował”, pomyślał ze śmiechem, wertując wzrokiem tkwiące na arkuszach treści.
      Ze skupienia wyrwał go specyficzny dźwięk. Automatycznie powiódł wzrokiem po całym pokoju, szukając źródła. W końcu jego spojrzenie znieruchomiało na rozmazanym cieniu, majaczącym za szybą. Zwlókł się z łóżka i myśląc radośnie: „Ooo... nareszcie nowy numer Playwitcha!”, niemal w podskokach ruszył w kierunku okna. Mała, brązowa płomykówka przestała kłapać dzióbkiem. Wyciągnęła nóżkę, spojrzała z przestrachem na majestatycznego, siedzącego na żerdzi orła, po czym szybko odleciała.
 - Patrz, jaki respekt, Cezarze! – uśmiechnął się Ślizgon, na co orzeł mlasnął sennie.
     Rozpakowawszy przesyłkę, Scorpius stwierdził z rozczarowaniem, iż nie był to dwutygodnik dla mężczyzn, jaki prenumerował, ale list. Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie na nadawcę – i już wiedział. Prawdę mówiąc, był ciekaw, co też tam Weasley znów o nim napisała - czy go zrównała z ziemią, jak poprzednim razem. Już przez dłuższy okres czasu niczego od niej nie dostał, toteż wywnioskował, że może jej sowie wreszcie udało się donieść przesyłkę prawowitemu adresatowi. Pomylił się. Na samą myśl o tym, że jego gazety, na które czekał już kilka miesięcy, trafiły do jakiegoś podstarzałego pryka, zaklął szpetnie. Te przeklęte szkolne sowy!, warknął pod nosem.
     Ciekawość – nieodłączna cecha Malfoyów – przypomniała o sobie cichym głosikiem w jego głowie. „No cóż... przyszło do mnie, więc...”.
     Rozdarł kopertę i z powrotem wyłożył się na swoim łóżku. Jego oczy szybko śledziły linijki tekstu, powoli się rozszerzając.

     „Malfoy jest uosobieniem gorszych stron każdego człowieka, czymś, co chcemy za wszelką cenę w sobie ukryć. Muszę być dla niego miła, nie mam innego wyjścia. Boże, on jest taki...uhh... nawet nie jestem w stanie go określić! Myśli, że mu to wszystko wybaczyłam! Że mam to gdzieś! Że rzuciłam w niepamięć, jak byle jakie wspomnienie...  Nigdy. Łatwo jest zapomnieć o bólu, ale nie o upokorzeniu. Jak Austin mógł pomyśleć, że MALFOY stanie się ważniejszy od niego?! Ten egoista ma wszystko, ale tak naprawdę nic. Wie o tym doskonale, dlatego próbuje udowodnić każdemu, kogo spotka, że się myli.  Nie chcę myśleć o nim w inny sposób, bo to będzie jednoznaczne z tym, że wreszcie znalazł takiego naiwnego ‘każdego’...” (...)

     Kiedy skończył czytać, odruchowo spojrzał w kierunku drzwi Weasley, po czym znowu wrócił do listu. To była jedna z tych irracjonalnych chwil, kiedy nie wiemy, co zrobić, więc chwytamy się pierwszej lepszej myśli, jak ostatniej deski ratunku. Kiedy jesteśmy wściekli, a jednocześnie rozżaleni i sami nie wiemy, który z tych stanów w nas dominuje. Kiedy uczucia mieszają się w nas, jak w przepastnym kotle bez dna, buchają, syczą, a w unoszących się oparach możemy dojrzeć twarze osób, które do tego wszystkiego doprowadziły...
     Podejmujemy decyzje pod wpływem impulsu, nie analizujemy jej zbyt dogłębnie, a tym bardziej nie zważamy na konsekwencje, które mogą nas spotkać. Działamy.
     Scorpius Malfoy po raz pierwszy od wielu tygodni zrobił coś spontanicznie, wracając do swojego żywiołu. Bez żadnego myślenia i długich rozważań po prostu rzucił na siebie zaklęcie kameleona, mając nadzieję, iż zrobił to na tyle poprawnie i udolnie, że kawałek jego stopy lub twarzy nie „lewitował” w powietrzu.
     „Przegięłaś... Łatwo jest zapomnieć o bólu, ale nie o upokorzeniu... Masz rację, Weasley...”, pomyślał, zaciskając mocno pięści do momentu usłyszenia chrzęstu własnych kości. Wyszedł z dormitorium, starając się trzasnąć drzwiami tak mocno, jak tylko potrafił.
  
***

     Siedział w ogromnej jacuzzi w towarzystwie tuzina oszałamiająco pięknych ciał; gorąca, wzburzona woda buchała parą tuż przed jego twarzą, a spienione bąbelki przyjemnie łechtały go po skórze. Ktoś uderzył łyżeczką o kieliszek. Rozległ się charakterystyczny dla tego czynu dźwięk. Chłopak powiódł wzrokiem po grupce dziewczyn, odzianych jedynie w kuse bikini (takie, które więcej odkrywało niż przysłaniało), aż w końcu natrafił na wysoką, zgrabną blondynkę. Jej palce zaciskały się wokół smukłego trzonu kieliszka, do złudzenia przypominającego... „Yyy... O tym później...”
 - Za Dae’a! Najgorętszego faceta na całym świecie!  – rzekła patetycznym tonem, uniósłszy do góry rękę z kieliszkiem. Reszta dziewczyn uczyniła podobnie. Kiedy opróżniły już zawartość szklaneczek, rzuciły je za siebie w rubasznym geście. Kawałki stłuczonego szkła lśniły w blasku różnokolorowych świec, ułożonych wokół basenu według skrupulatnego planu. Decybele muzyki nagle wzrosły do takiego stopnia, iż odłamki kieliszków zdawały się unosić ku górze. Kobiety zaczęły wbijać łokcie w żebra rywalek, byleby tylko być jak najbliżej Dae’a. „O taaak...!”, pomyślał z zachwytem, uśmiechając się szeroko na widok jędrnych, dygocących biustów. „Jestem w raju... Mów mi Adam.  Żyć, nie umierać!”
 - Może gdzieś... wyskoczymy...? – zaproponował głosem a’la macho. Przeczesał dłońmi swoje wilgotne, ciemne włosy i spojrzał kusicielsko na obiekt swego pożądania. Jej rywalki, jak zgodny chór, westchnęły rozpaczliwie.
      Dziewczyna oblizała lekko wargi, spuściła oczy i...
 - Dae? Dae!
 - Oj tak, tak, maleńka... Moje imię w twoich ustach brzmi...
 - Całkiem idiotycznie... Masaka, weź się w garść...
     „EJ! WYPAD Z MOJEGO SNU!”
     Tylko chwilę zajęło Dae’owi kojarzenie faktów. Otworzył gwałtownie oczy, podparł się rękoma, wymacał różdżkę na stoliku nocnym i mocno ją do siebie przycisnął. Modlił się w myślach, aby nie był to czasem jakiś duch, bo chyba umarłby na zawał!
- Dae! – Głos stał się wyrazistszy.
     Dae wytężył wzrok, mając nadzieję, że chociaż dostrzeże zarys postaci, jednak jego oczy jeszcze nie zdążyły przyzwyczaić się do mroku. W końcu poczuł czyjąś obecność, tuż przy swojej głowie. Nie miał odwagi szepnąć Lumos, toteż nie odezwał się ani słowem. Ktoś zrobił to za niego.
     Świsnęło. Pyknęło. Rozbłysło.
 - Co do cholery... – Dae zasłonił dłońmi oczy, czując się, jak jakiś zbrodniarz, maglowany przy świetle gołej żarówki. Odsunąwszy ręce od twarzy, dostrzegł zrazu niewyraźny zarys czyjeś szczęki, w której ostatecznie rozpoznał Scorpiusa Malfoya. Odskoczył, jak oparzony. Oślepiające światełko umknęło gdzieś w bok.
 - Fakt – przyznał kilka chwil później, wywracając oczyma. – Tylko Scorpius Malfoy mógł ze mną konkurować w moim własnym śnie – burknął z nieukrywaną złością, akcentując słowo ‘wyrwać’. Kiedy opadła fala gniewu, a zarazem ulgi, nastąpiła faza czegoś znacznie gorszego – podejrzeń. Co Malfoy robił w jego komnatach o wpół do pierwszej w nocy?!
 - Masz coś? - wybełkotał Malfoy, jakby czytał w jego myślach. Wyglądał, jak praktykujący kanibal, który przeszedł na ostry wegetarianizm.
 - Ale...
     Scorpius przerwał mu gwałtownym ruchem ręki.
 - Zamiast gadać, daj mi tego cholernego skręta, cokolwiek! Bo chyba coś ci zostało, nie?! – wysyczał, a kiedy Dae pokręcił niepewnie głową, co w jego niemym języku miało oznaczać „nie mam”, Malfoy wydał z siebie nieludzki okrzyk. Oczywiście w miarę cichy, aby nie zbudzić śpiących na sąsiednich łóżkach współlokatorów Masaki.
 - Niech to... - Z jego gardła wydobyły się szpetne przekleństwa, a towarzyszący im warkot Malfoya dał już Masace dość duże powody do niepokoju.
 - Jeśli mogę spytać... PO JAKĄ CHOLERĘ  JEST CI TO TERAZ POTRZEBNE?! TERAZ?!
     Mimo iż światełko zapalone na końcu różdżki było już naprawdę niewielkie, Dae od razu zauważył wykrzywione w goryczy usta kolegi. Wyglądał na rozzłoszczonego, a jednocześnie niespodziewanie przybitego. Masaka starał się orzec w duchu, kiedy ostatnimi czasy widział go w takim stanie i po krótkiej chwili namysłu stwierdził, iż podobna sytuacja mogła mieć miejsce dwa lata temu – kiedy to Gryffindor zgarnął im sprzed nosa Puchar Domów. Ale co takiego wydarzyło się dzisiaj?
 - Do kogo mam iść? – mruknął Malfoy bez żadnego owijania w bawełnę. – Niemożliwe, żeby w całym zamku... – zaczął podniesionym głosem, ale usłyszawszy potężne chrapnięcie od strony pobliskiego łóżka, zszedł z tonu – żeby nie było ani grama czegoś mocniejszego... Zawsze było... zawsze...!
 - Ci, którym coś zostało, trzymają dla siebie. Zresztą... Zapasy mamy uzupełniać w czasie przepustki świątecznej...
     Malfoy westchnął ciężko.
 - Dobra, nieważne. Muszę się stąd jakoś wydostać, z towarem czy bez... – zawiesił głos, idąc w kierunku drzwi.
 - A ty gdzie? – wycedził Masaka, już na dobre przebudzony i pobudzony. - Czekaj, muszę się tylko jakoś ogarnąć... Jak już mają mi wstawić fotę do Proroka Codziennego, w dziale kryminalnym, to raczej nie chcę na niej wystąpić w bokserkach...
     Masaka wyskoczył z łóżka, pospiesznie wciągnął dżinsy i w biegu narzucił na siebie jakiś sweter.

*

     Przez umysł Dae’a przemykały myśli o jakimś niebezpiecznym i ryzykownym zadaniu, bo tylko o takie posądzał Malfoya. Tylko ułamek sekundy zajęło mu zastanawianie się, ileż to tej nocy złamie punktów regulaminu, jakiego stopnia wykroczenia popełni i jak odpokutuje je u poszczególnych nauczycieli, jak w ogóle będzie miał okazję to zrobić. Czyli wszystko to, co mogło przyczynić się do wydalenia go z Hogwartu w trybie natychmiastowym.
 - Nareszcie wysadzamy Hogwart, tak? Tyle lat czekania... – podsunął z nieobliczalnymi ognikami w oczach, zachwycony, zacierając ręce. Złączył dłonie, by po chwili oddalić je od siebie, symulując mimiką swej twarzy i gestami ciała coś na wzór wybuchu. Jego usta ułożyły się w słowie „BUM!”, a brwi sugestywnie wystrzeliły w górę. 
     Malfoy sprowadził go na ziemię dość szorstkim spojrzeniem.
 - Budowanie reputacji Człowieka Idealnego, od podstaw, w nowej szkole, kosztowałoby mnie o wiele więcej fatygi niż początkowo zakładałem, także... NIE – zaakcentował dobitnie, żeby nie pozostawić mu żadnych złudzeń. Przyspieszył kroku, co rusz przystając i zerkając zza zakrętu. Nie miał zamiaru natknąć się na jakichś lilipucich prefektorków, którzy jednak mieli na tyle władzy, że z łatwością mogli go uziemić na długi, długi czas. Chociaż... kto wie...? Może użyłby swojego uroku osobistego? I fakt, że on także był prefektem, jakoś mógł go wybronić. Gorzej, jakby później sprawdzili w grafiku, czyja była kolejka i kto tamtej nocy patrolował korytarze.
 - To co ty chcesz robić o wpół do drugiej w nocy?! – W ciężkim tonie Dae’a rozbrzmiały nuty zawodu. Oczekiwał od swego adwersarza jakiejś satysfakcjonującej odpowiedzi, coś na miarę właśnie takiego „BUM!”. Podłożenie fajerwerk w składziku Filcha, w którym te chodzące zwłoki trzymały różnego typu środki czyszczące, lub wiekopomną chwilę wysmarowania bezbarwną, wzmocnioną „kropelką” sedesów na czwartym piętrze... Wszystkie te szczeniackie wybryki odeszły do lamusa. Zajęli się bardziej „efektownymi” sprawami, o ile w ogóle można było to tak nazwać. Poważni Ślizgoni. Dae czasami nie lubił taki być. Chciał się oderwać od przytłaczającej codzienności.
     Malfoy wyraźnie spochmurniał. Jego wargi zadrgały, zupełnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili wycofał się z tego zamiaru, uważając swoje myśli za co najmniej godne pożałowania.
 - Muszę skorzystać z wolności – odparł cicho, ciskając w przyjaciela spojrzeniami mówiącymi: „Nie pytaj”, zaakcentowanymi dla efektu siarczystą wiązanką przekleństw.
 - Spokojnie, Smoczku – przerwał mu raptownie rozbawiony Dae, kręcąc głową ze sztuczną dezaprobatą. – Ty, AUTORYTET, i przekleństwa? – zaśmiał się, a kiedy poczuł na sobie rozsierdzony wzrok, dodał pospiesznie: - Milczę.
     Scorpius uciszył go ostrzegawczym spojrzeniem.
 - Słyszysz?
     Dae ściągnął usta i zmrużył oczy. Wyraźnie ktoś się zbliżał.
 - To Filch – orzekł cierpko Scorpius, wychylając się zza kamiennego filara i sprawdzając, czy mają wolną drogę.
 - Czy myślisz o tym samym, co ja...?
 - Nie, Dae, nie wysadzamy dziś szkoły.
 - Wy, Anglicy... Zero wyobraźni...
 - KTO TAM JEST?! – dobiegł ich wściekły warkot Filcha, którego już nawet próbowano wydalić z Hogwartu za sprawą specjalnej petycji, stworzonej i podpisanej przez uczniów, ale dyrektorstwo szkoły kategorycznie odmówiło. Nie ma to jak kwintesencja demokracji.
 - Jak za dawnych, dobrych czasów... – wymruczał Dae w przypływie ekstazy. Scorpius podsumował go jedynie cichym parsknięciem. 
 - MUFFLIATO! – wymruczał. Z różdżki, którą kurczowo ściskał, trysnęło kilka kolorowych iskier - ostatecznie uderzyły w potylicę woźnego. Gdy ten, poczuwszy nieoczekiwany cios, podskoczył w miejscu, jak cielę sygnowane rozpalonym kijem, Scorpius aż zachichotał pod nosem. 
 - No popatrz, Scorp, jaki atletyk z tego naszego woźnego... Trzeba mu częściej dawać taki wycisk i kto wie? Może sterydy nie będą potrzebne - zarechotał Dae, zginając się w pół i czym prędzej biegnąc do następnego filara.
 - Co?! Kto tu jest?! SŁYSZĘ WAS! – darł się Filch, będąc ofiarą wyjątkowo uciążliwego zaklęcia, wypełniającego uszy nieproszonym, niezidentyfikowanym brzęczeniem i szumem.
     Masaka wyjrzał zza ściany. Filch stał do niego plecami.
 - OPPUNGO! – syknął Dae i wraz z Malfoyem ruszyli w stronę schowka na miotły. Nawet na trzecim piętrze słyszeli przeraźliwy wrzask Filch i jeszcze, o ile to możliwe, głośniejsze piski pani Norris. Wiecznej pani Norris, chciałoby się powiedzieć.
 - Co to za zaklęcie? – mruknął Scorpius, patrząc z uśmieszkiem na Azjatę. Dae odwzajemnił uśmiech, po czym, będąc już przy zaryglowanych drzwiach prowadzących do schowka na miotły, wyszeptał:
 - ALOHOMORA...
     Zgrzytnęło i zaskrzypiało. W końcu obu ukazał się widok niewielkiego, pięciokątnego pokoiku z mnóstwem mioteł wewnątrz. Pokryte kurzem sieci zwisały z niskiego sklepienia. Scorpius skrzywił się na samą myśl, że takie paskudztwo może spocząć na jego włosach. Zadrżał niespokojnie, kiedy ogromny, owłosiony pająk spuścił się po sieci – tuż przed jego twarzą.
 - To... to tak na poważnie?! – usłyszał stłumiony głos Dae’a, na co pokiwał twierdząco głową.
 - Możemy wylecieć ze szkoły – stwierdził Dae z powagą, zerkając z ukosa to na miotły, to na Scorpiusa, który przekopywał jakieś rupiecie: szczątki po miotłach, ich połamane ogony i trzony, a także stertę innych, bezużytecznych śmieci, które nawarstwiały się wraz z upływem czasu.  
 - Aaa! – kwiknął nagle Malfoy, dostrzegając wśród sterty najzwyklejszych, zszarzałych Zamiataczy, Meteorów i Komet 260 swoją błyszczącą, udoskonaloną Błyskawicę, opatrzoną jego inicjałami. Zapowietrzył się z oburzenia. Coś ścisnęło go za serce.
 - Tęskniłaś, skarbie? – szepnął, dotykając z lubością swojej miotły.
     Dae, trzymając już w ręku trzon własnej, uśmiechnął się kpiąco na widok kumpla przytulonego do Błyskawicy niczym do najpiękniejszej kochanki. Zerknął sceptycznie na wielkie, wyryte w drewnie, litery.
 - S. M... Czemu ja tu widzę tylko kilka diamentów? Zresztą... Dlaczego jeszcze nie wygrawerowałeś sobie logo jakiejś firmy od tych całych – zrobił dziwny gest dłońmi na wysokości swoich włosów – yyy... wybacz... żelów...?
 - Nie śmiej się! To moja wizytówka! – ostrzegł Malfoy, gromiąc go oburzonym spojrzeniem. 
 - Dobra, zaszalejmy – odrzekł tuż po tym, jak wyszli ze schowka, wdrapali się na spory, kamienny parapet i, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, odepchnęli stopami od podłoża.
     Szybowali między wysokimi, czarnymi drzewami. Chłód i wilgoć przesiąknąły przez ich ubrania, powodując nieprzyjemną gęsią skórkę. Nie mogli jednak lecieć niżej, gdyż konsekwencje płynące z bycia zauważonym przez niewtajemniczonych mugolaków (a nuż jakiś wybrał się na nocny spacer) były zbyt poważne, aby je zignorować. Malfoy mimo wszystko nadal miał nadzieję, że nikt ich nie odnotuje ich nieobecności, a jednocześnie obecności w miejscu zdecydowaniem innym niż Hogwart. Zresztą, musiał się śpieszyć, w końcu nie wiedział, ile czasu zajmowała jego dzisiejsza  w o l n o ś ć. Wiedział jednak, że za wszelką cenę musi wyrwać się z Hogwartu, bo nie wytrzyma tam ani minuty dłużej! Dusił się. Szukał szalonego odskoku od histeryczki Weasley, rozbeczanych dzieciaków i walniętych nauczycieli –  tego całego motłochu!
     Ale i tak nie zapomniał.
     „Nawet nie mam zamiaru! Weasley na zbyt dużo sobie pozwala, zwłaszcza, kiedy... kiedy wcale nie miałem się o tym dowiedzieć...”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz