Coldplay – “What If”
Ciemnowłosa
dziewczyna siedziała na swoim łóżku ze ściśle złączonymi, podkurczonymi pod
samą brodę, nogami. Jej niewielka sypialnia („trzy razy mniejsza od tej za
ścianą, Malfoy nie tylko ego musi mieć większe od pozostałych... Chory
egoista...”) w kolorze ciemnej zieleni pogrążona była w półmroku – tylko
wokół czubka małej, czerwonej świeczki jarzyły się gorące kaskady ognia.
Obejmowała
ramionami kolana, kiwając się lekko w przód i w tył, i mamrocząc coś
niezrozumiałego pod nosem. Od czasu do czasu jej spojrzenie nieruchomiało
niezauważenie na zwiniętym pergaminie, leżącym gdzieś na stole, ale nie
potrafiła ruszyć się z miejsca, by po niego sięgnąć.
„Za dużo
widzę, za mocno czuję...”
Nie miała
już ochoty powtarzać sobie – niczym pokrzepiającą mantrę – że „wszystko będzie
dobrze”, chociaż robiła to kilka dni wcześniej, wczoraj i dziś, kiedy,
teoretycznie rzecz biorąc, suma jej nadziei była bliska zera. Chciała krzyczeć,
tupać, wrzeszczeć, wpaść w dziką histerię, spazmatyczny płacz, cokolwiek,
byleby tylko poczuć się lepiej. Chciała, ale nie zrobiła tego. Wszystko przez
wzgląd na Malfoya, wszak ciągle musiała przebywać w jego towarzystwie! Jeść z
nim wspólne posiłki. Chodzić na te głupie treningi. Nawet przed dziewczęcą
toaletą na nią czekał!
Dopadały
ją koszmarne wyrzuty sumienia, które próbowała ukryć, wcisnąć gdzieś głęboko w
podświadomość, ale wciąż świeże wspomnienie pokiereszowanej, zakrwawionej
twarzy Austina, wyciągało je na światło dzienne.
Nie spała, ponieważ bała się zamknąć oczy.
Płakała,
ponieważ nie spała.
Było coraz
gorzej...
Jeszcze
intensywniej szukała własnych treści w bibliotecznych książkach. Swoją drogą,
jeśli rzeczywiście selekcjonowałaby je według takiej koncepcji, to powinna
sięgać po same dramaty.
„Nie odebrałeś mi wolności, ale coś więcej. To wszystko przez ciebie,
Malfoy...”
Teraz
jednak była sama i tak naprawdę nie potrafiła stwierdzić czy to dobrze, czy też
nie. Siłą rzeczy Malfoy odciągał ją od czarnych myśli, mimo iż robił to całkiem
nieświadomie. Jednak wewnętrzne monologi i dojmowanie o swoich uczuciach było
swego rodzaju lekarstwem i trucizną w jednym. Tak czy owak, nareszcie mogła
zastanowić się nad tym, co się stało, przeanalizować wszystkie te sytuacje od
początku do końca.
Wmawianie
Malfoyowi, że noc, w której do niej przyszedł i w której pokazał, że oprócz
typowo ślizgońskiego usposobienia, posiada także tę inną, lepszą, nieznaną jej
wcześniej stronę, nie ma dlań żadnego znaczenia, było po prostu zwykłym
kłamstwem. Błahym, a jednocześnie niepokojącym. Bo przecież nie mogła przyznać,
że ten cień pomocy z jego strony, niemal błahostka, okazał się niejako
przełomem. Bo przecież powrót do wcześniejszych, niezbyt pozytywnych relacji
był znacznie łatwiejszy niż rozpoczęcie czegoś niepewnego. Bo przecież tak było
lepiej - i dla niej i... dla niego.
Patrząc na to z perspektywy czasu, choć dość krótkiego, sama nie dowierzała,
jakim cudem udało jej się znieść tamte chwile. „Nie, nie udało, do cholery
jasnej!” A
na dodatek, jakby tego było mało, miała niezbite dowody na to, że jej matkę z
ojcem Scorpiusa łączyły niegdyś stosunki zdecydowanie głębsze niż czysto
przyjacielskie – a tym bardziej wrogie.
Nieraz
przyglądała się z uwagą Malfoyowi i złapawszy siebie na niepokojącej myśli, w
której całkiem poważnie rozważała, czy aby historia wkrótce nie zatoczy kręgu,
pluła sobie w brodę. „NIE!”, zaprzeczała szybko, jakby chciała wyplenić ze
swego umysłu kolejne tego typu refleksje. „Nawet Malfoy powiedział, że
nigdy, przenigdy się we mnie nie...”
Powtarzała
to sobie bezustannie i wierzyła w to.
W dzień silna, mądra, zadziorna Gryfonka, która lubuje się w rywalizowaniu ze Scorpiusem Malfoyem, a w nocy bezradna, otumaniona goryczą, bierna dziewczyna, wypłakująca swój żal na koszulce tegoż Ślizgona... Przez własne, nieco sprzeczne zachowania czuła się jeszcze bardziej rozdarta. Między życiem, które b y ł o, szarą egzystencją, nie byciem w byciu, rozmowami i spotkaniami z jej przyjacielem Austinem, a życiem, które j e s t – mieszkaniem ze Scorpiusem Malfoyem (przez co była na ustach większości Ślizgonek i nie tylko), podążaniem za nim niemal krok w krok i poznawaniem zupełnie innego świata. Karciła się w duchu, przyznając, iż ten świat wcale nie był taki zły... Był... fajny...
W dzień silna, mądra, zadziorna Gryfonka, która lubuje się w rywalizowaniu ze Scorpiusem Malfoyem, a w nocy bezradna, otumaniona goryczą, bierna dziewczyna, wypłakująca swój żal na koszulce tegoż Ślizgona... Przez własne, nieco sprzeczne zachowania czuła się jeszcze bardziej rozdarta. Między życiem, które b y ł o, szarą egzystencją, nie byciem w byciu, rozmowami i spotkaniami z jej przyjacielem Austinem, a życiem, które j e s t – mieszkaniem ze Scorpiusem Malfoyem (przez co była na ustach większości Ślizgonek i nie tylko), podążaniem za nim niemal krok w krok i poznawaniem zupełnie innego świata. Karciła się w duchu, przyznając, iż ten świat wcale nie był taki zły... Był... fajny...
Kiedy
tamtej pamiętnej nocy, gdy po raz ostatni spojrzała w oczy Austinowi, przez
poczucie godności wybierając to, co j e s t, a jednocześnie rzucając w
wir niepamięci to, co b y ł o, nie sądziła, że ów wybór przysporzy jej
tyle wyrzutów sumienia! Austin nie postąpił zbyt dobrze, porównując ją do
osoby, która przez wzgląd na status Malfoya i jego dobrobyt materialny byłaby
w stanie utracić własną moralność. Jednak i ona nie powinna odwracać się na
pięcie i - jakby chcąc mu coś udowodnić - odejść w swoją stronę.
Teraz nie miała nikogo. Tylko Malfoya.
Nie chciała wyżalać się Ślizgonowi tylko przez pryzmat tego, że był on „pod
ręką”. Nie zniżyłaby się do takiego poziomu... „Och, no dobra, możemy
zapomnieć o TAMTEJ nocy?!”, żachnęła się w myślach, kiedy jakiś wewnętrzny
głosik zaczął kpić z jej żarliwych zapewnień. Nie mogła spotkać się z Lelee,
ponieważ musiałaby ciągnąć ze sobą Malfoya, a takie rozwiązanie, niby rozmowa
„w cztery oczy” (gdzie kolejna para czyhałaby gdzieś obok), nie miała żadnego
sensu. Pozostał jedynie Luigi – jej sycylijski, zaufany przyjaciel, z którym,
będąc w Hogwarcie, zawsze korespondowała. Co z tego, że ostatnio wydał jej się
nieco dziwny? Ludzie się zmieniają. Ona wiedziała o tym najlepiej.
„(...) Miałam żal do Austina o to, co wciąż mi powtarzał. Mówił, że pewnego
zwykłego dnia obudzę się o tej samej porze, co zazwyczaj i uświadomię sobie, że
ten dzień wcale już nie jest taki zwykły – uświadomię sobie, że coraz bardziej
zależy mi na Malfoyu. Stanę się naiwna, jak te rzesze zapatrzonych w niego
idiotek, które przecież sama potępiałam. Aż dojdę do wniosku, że Malfoy jest
dla mnie kimś ważnym. Ważniejszym od niego. Bał się powiedzieć to otwarcie.
Widziałam to w jego oczach, nim odwróciłam się i zostawiłam go daleko za sobą.
Więcej nie rozmawialiśmy. Byłam urażona, tak bardzo, że dla własnego ego
potrafiłam poświęcić przyjaźń – najlepsze, co mi się przytrafiło. Boże... Czy
to już się dzieje? Czy moje „ja” jest ważniejsze od i n n y c h? Luigi, czy to
znaczy, że Austin miał rację? Staję się kim, kim tak naprawdę nigdy nie
chciałam być...? Skończoną idiotką... Jedną z wielu...
Widzisz? O tym Ci kiedyś mówiłam. Malfoy jest uosobieniem gorszych stron
każdego człowieka, czymś, co chcemy za wszelką cenę w sobie ukryć. Muszę
być dla niego miła, nie mam innego wyjścia. Boże, on jest taki... uhh... nawet
nie jestem w stanie go określić! Myśli, że mu to wszystko wybaczyłam! Że mam to
gdzieś! Że rzuciłam w niepamięć, jak byle jakie wspomnienie... Nigdy.
Łatwo jest zapomnieć o bólu, ale nie o upokorzeniu. Jak Austin mógł pomyśleć,
że MALFOY stanie się ważniejszy od niego?! Ten egoista ma wszystko, ale tak
naprawdę nic. Wie o tym doskonale, dlatego próbuje udowodnić każdemu, kogo
spotka, że się myli. Nie chcę
myśleć o nim w inny sposób, bo to będzie jednoznaczne z tym, że wreszcie
znalazł takiego naiwnego ‘każdego’...” (...)
Odetchnęła ciężko, poczuwszy się dziwnie pusta, jakby nagle uleciały z niej
wszystkie emocje, a jedyne, czego doznawała, to poczucie totalnej bezradności.
Oderwała pióro od pergaminu. Kilka kropel czarnego inkaustu, które przylgnęły
do koniuszka, zerwały się z wolna i chlupnęły w beznamiętnym dźwięku na
chropowatą powierzchnię arkusza.
-
Zniszczyłeś mi życie, Malfoy – szepnęła pod nosem, zerkając na pobliskie,
drewniane drzwi, które wszak, ze wściekłości na niego, zdążyła już wyrwać z
nawiasów. „I nienawidzę myśli, że możesz je odbudować... Nienawidzę cię za
to, że możesz coś dla mnie znaczyć. Że Austin miał rację.”
„Austin, Austin,
Austin... Czasem kłóciliśmy się
o byle co... Nie mogłam ustąpić, bo nie potrafiłam zgodzić się z kimś, kogo
zdanie negowałam przez pół godziny, zresztą... chyba coś o tym wiesz...
Poczucie godności – zawsze było silniejsze niż myśl o tym, jak właściwie
powinnam postąpić... Duma, och, ta duma!!! Czasem nieodzowna, niewiarygodnie
przydatna, a czasem... gubiąca... Wiedziałam, że Austin też jest zbyt
honorowy. A mimo to uśmiechał się z lekką drwiną, pobłażliwie, jak to zwykł
robić, i w końcu przyznawał mi rację. Odpuszczał, jak to nie zwykł robić, niby
tak „na odwal się”... Wkurzało mnie to... Później darłam się na niego, że
traktuje mnie jak jakiegoś dzieciucha. A on śmiał się i śmiał, a kiedy to
robił, miałam wrażenie, że śmieje się z nim cały świat. W końcu przyciągał mnie
do siebie i czochrał po włosach.”(...)
„Teraz to ja będę udowadniała wszystkim, że się mylą”, odparła w myślach, odrywając koniec pióra od
poznaczonego wilgotnymi smugami pergaminu. Przeczesała włosy drżącymi palcami,
jakby wiodła za wspomnieniem dłoni Austina. Chciała zebrać z głowy zbyteczne,
czarne myśli, ale nie potrafiła. Lelee miała rację, mówiąc, że Rose widzi
wszystko w ciemnych barwach, nawet nie starając się tego zmienić. Nie... Starała
się, naprawdę, ale kiedy wychodziła już na prostą, Los wywracał jej życie do
góry nogami. I znowu wracała do czegoś, przed czym tak panicznie uciekała.
„Przez
krótką chwilę zapomniałam o swoim przyjacielu, zapomniałam o tym, jak mimo
swojego trudnego charakteru starał się zmienić. Dla mnie. I nieraz przypominał
mi o tym sarkastycznym tonem, bo tylko na taki było go stać. „To przez
ciebie... dla ciebie... mała...”. Teraz nadeszła chwila, w której zaczęłam
sobie przypominać... Tylko dlaczego ta chwila ciągnie się tak, jakby nigdy nie
miała się skończyć? Moja wieczność, moja pokuta.” (...)
Naskrobała
jeszcze kilka zdań, włożyła list do białej koperty i zaadresowała ją.
Przywiązała przesyłkę do nóżki swojej płomykówki, która cierpliwie czekała na
żerdzi, po czym otworzyła okno.
- Leć, Spike! – zawołała,
kiedy wypuściła sowę w czarną otchłań. Zrazu mała, ciemna sówka, popychana do
przodu przez chłodne podmuchu grudniowego wiatru, wkrótce znikła w odmętach
nocy.
*
-
Mandragory używa się po to... – zaczął Malfoy, a jego samonotujące pióro
zadrżało na biurku, uniosło się nieco nad jej blatem i z namysłem poczęło
skrobać na rozwiniętym, pustym pergaminie.
-
Hm... no czy ja wiem... aby... pozbawić kogoś palców...? – zakpił Ślizgon,
śmiejąc pod nosem. Zaklęciem przywołał do siebie kartkę (samopiszące pióro
pognało tuż za nią), po czym spojrzał na dopisek: „aby pozbawić kogoś
palców”... Pokręcił tylko głową i, nadal się śmiejąc, wymamrotał zaklęcie
czyszczące. Czarne, wymuskane atramentem słowa zdawały się wnikać w pergamin, a
niespełna kilka sekund później nie było już po nich nawet śladu.
-
Mandragory używa się po to, aby – powtórzył dosadnie Scorpius, splatając pod
głową dłonie i wpatrując się w ciemnozielony baldachim łóżka, jakby tam miał znaleźć
gotową odpowiedź. W końcu, znudzony swoim wysiłkiem umysłowym, wycelował koniec
różdżki w stosiki chaotycznie rozrzuconych po całym biurku arkuszy i po kolei
użył zaklęć: odświeżających, sortujących i porządkujących. Kartki wzbiły się w
powietrze i niczym wir wpadły do kilkunastu przegród w biurku, adekwatnych do
ich treści. Półki, oznakowane odpowiednim numerkiem, nazwą, a także tabliczką
informującą o latach, w których powstały dane prace, dawały Scorpiusowi
możliwość odszukania odpowiedzi na nurtujące go pytanie.
-
ACCIO zielarstwo, temat: zastosowanie Mandragory – syknął, a kiedy w
jego wyciągniętą dłoń wpadło kilka kartek, uśmiechnął się z zadowoleniem.
Opłacało się notować na lekcjach... „A raczej dopaść tego, kto
notował”, pomyślał ze śmiechem, wertując wzrokiem tkwiące na arkuszach
treści.
Ze skupienia wyrwał go specyficzny dźwięk. Automatycznie powiódł wzrokiem po
całym pokoju, szukając źródła. W końcu jego spojrzenie znieruchomiało na
rozmazanym cieniu, majaczącym za szybą. Zwlókł się z łóżka i myśląc radośnie: „Ooo...
nareszcie nowy numer Playwitcha!”, niemal w podskokach ruszył w kierunku
okna. Mała, brązowa płomykówka przestała kłapać dzióbkiem. Wyciągnęła nóżkę,
spojrzała z przestrachem na majestatycznego, siedzącego na żerdzi orła, po czym
szybko odleciała.
-
Patrz, jaki respekt, Cezarze! – uśmiechnął się Ślizgon, na co orzeł mlasnął
sennie.
Rozpakowawszy przesyłkę, Scorpius stwierdził z rozczarowaniem, iż nie był to
dwutygodnik dla mężczyzn, jaki prenumerował, ale list. Wystarczyło jedno przelotne
spojrzenie na nadawcę – i już wiedział. Prawdę mówiąc, był ciekaw, co też tam
Weasley znów o nim napisała - czy go zrównała z ziemią, jak poprzednim razem.
Już przez dłuższy okres czasu niczego od niej nie dostał, toteż wywnioskował,
że może jej sowie wreszcie udało się donieść przesyłkę prawowitemu adresatowi.
Pomylił się. Na samą myśl o tym, że jego gazety, na które czekał już kilka
miesięcy, trafiły do jakiegoś podstarzałego pryka, zaklął szpetnie. Te
przeklęte szkolne sowy!, warknął pod nosem.
Ciekawość – nieodłączna cecha Malfoyów – przypomniała o sobie cichym głosikiem w jego głowie. „No cóż... przyszło do mnie, więc...”.
Ciekawość – nieodłączna cecha Malfoyów – przypomniała o sobie cichym głosikiem w jego głowie. „No cóż... przyszło do mnie, więc...”.
Rozdarł kopertę i z powrotem wyłożył się na swoim łóżku. Jego oczy szybko
śledziły linijki tekstu, powoli się rozszerzając.
„Malfoy jest uosobieniem gorszych stron każdego człowieka, czymś, co chcemy za
wszelką cenę w sobie ukryć. Muszę być dla niego miła, nie mam innego wyjścia.
Boże, on jest taki...uhh... nawet nie jestem w stanie go określić! Myśli, że mu
to wszystko wybaczyłam! Że mam to gdzieś! Że rzuciłam w niepamięć, jak byle
jakie wspomnienie... Nigdy. Łatwo jest zapomnieć o bólu, ale nie o
upokorzeniu. Jak Austin mógł pomyśleć, że
MALFOY stanie się ważniejszy od niego?! Ten egoista ma wszystko, ale tak
naprawdę nic. Wie o tym doskonale, dlatego próbuje udowodnić każdemu, kogo
spotka, że się myli. Nie chcę myśleć o nim w inny sposób, bo to będzie
jednoznaczne z tym, że wreszcie znalazł takiego naiwnego ‘każdego’...” (...)
Kiedy
skończył czytać, odruchowo spojrzał w kierunku drzwi Weasley, po czym znowu
wrócił do listu. To była jedna z tych irracjonalnych chwil, kiedy nie wiemy, co
zrobić, więc chwytamy się pierwszej lepszej myśli, jak ostatniej deski ratunku.
Kiedy jesteśmy wściekli, a jednocześnie rozżaleni i sami nie wiemy, który z
tych stanów w nas dominuje. Kiedy uczucia mieszają się w nas, jak w przepastnym
kotle bez dna, buchają, syczą, a w unoszących się oparach możemy dojrzeć twarze
osób, które do tego wszystkiego doprowadziły...
Podejmujemy
decyzje pod wpływem impulsu, nie analizujemy jej zbyt dogłębnie, a tym bardziej
nie zważamy na konsekwencje, które mogą nas spotkać. Działamy.
Scorpius
Malfoy po raz pierwszy od wielu tygodni zrobił coś spontanicznie, wracając
do swojego żywiołu. Bez żadnego myślenia i długich rozważań po prostu rzucił na
siebie zaklęcie kameleona, mając nadzieję, iż zrobił to na tyle poprawnie i
udolnie, że kawałek jego stopy lub twarzy nie „lewitował” w powietrzu.
„Przegięłaś...
Łatwo jest zapomnieć o bólu, ale nie o upokorzeniu... Masz rację, Weasley...”,
pomyślał, zaciskając mocno pięści do momentu usłyszenia chrzęstu własnych
kości. Wyszedł z dormitorium, starając się trzasnąć drzwiami tak mocno, jak
tylko potrafił.
***
Siedział w
ogromnej jacuzzi w towarzystwie tuzina oszałamiająco pięknych ciał; gorąca,
wzburzona woda buchała parą tuż przed jego twarzą, a spienione bąbelki
przyjemnie łechtały go po skórze. Ktoś uderzył łyżeczką o kieliszek. Rozległ
się charakterystyczny dla tego czynu dźwięk. Chłopak powiódł wzrokiem po grupce
dziewczyn, odzianych jedynie w kuse bikini (takie, które więcej odkrywało niż
przysłaniało), aż w końcu natrafił na wysoką, zgrabną blondynkę. Jej palce
zaciskały się wokół smukłego trzonu kieliszka, do złudzenia przypominającego...
„Yyy... O tym później...”
- Za Dae’a! Najgorętszego
faceta na całym świecie! – rzekła patetycznym tonem, uniósłszy do góry
rękę z kieliszkiem. Reszta dziewczyn uczyniła podobnie. Kiedy opróżniły już
zawartość szklaneczek, rzuciły je za siebie w rubasznym geście. Kawałki
stłuczonego szkła lśniły w blasku różnokolorowych świec, ułożonych wokół basenu
według skrupulatnego planu. Decybele muzyki nagle wzrosły do takiego stopnia,
iż odłamki kieliszków zdawały się unosić ku górze. Kobiety zaczęły wbijać
łokcie w żebra rywalek, byleby tylko być jak najbliżej Dae’a. „O taaak...!”,
pomyślał z zachwytem, uśmiechając się szeroko na widok jędrnych, dygocących
biustów. „Jestem w raju... Mów mi Adam. Żyć, nie umierać!”
- Może gdzieś...
wyskoczymy...? – zaproponował głosem a’la macho. Przeczesał dłońmi swoje
wilgotne, ciemne włosy i spojrzał kusicielsko na obiekt swego pożądania. Jej
rywalki, jak zgodny chór, westchnęły rozpaczliwie.
Dziewczyna oblizała lekko wargi, spuściła oczy i...
-
Dae? Dae!
-
Oj tak, tak, maleńka... Moje imię w twoich ustach brzmi...
-
Całkiem idiotycznie... Masaka, weź się w garść...
„EJ! WYPAD Z MOJEGO SNU!”
Tylko chwilę zajęło Dae’owi kojarzenie faktów. Otworzył gwałtownie oczy,
podparł się rękoma, wymacał różdżkę na stoliku nocnym i mocno ją do siebie
przycisnął. Modlił się w myślach, aby nie był to czasem jakiś duch, bo chyba
umarłby na zawał!
-
Dae! – Głos stał się wyrazistszy.
Dae wytężył wzrok, mając
nadzieję, że chociaż dostrzeże zarys postaci, jednak jego oczy jeszcze nie
zdążyły przyzwyczaić się do mroku. W końcu poczuł czyjąś obecność, tuż przy
swojej głowie. Nie miał odwagi szepnąć Lumos, toteż nie odezwał się ani
słowem. Ktoś zrobił to za niego.
Świsnęło. Pyknęło. Rozbłysło.
-
Co do cholery... – Dae zasłonił dłońmi oczy, czując się, jak jakiś zbrodniarz,
maglowany przy świetle gołej żarówki. Odsunąwszy ręce od twarzy, dostrzegł
zrazu niewyraźny zarys czyjeś szczęki, w której ostatecznie rozpoznał Scorpiusa
Malfoya. Odskoczył, jak oparzony. Oślepiające światełko umknęło gdzieś w bok.
-
Fakt – przyznał kilka chwil później, wywracając oczyma. – Tylko Scorpius Malfoy
mógł ze mną konkurować w moim własnym śnie – burknął z nieukrywaną złością,
akcentując słowo ‘wyrwać’. Kiedy opadła fala gniewu, a zarazem ulgi, nastąpiła
faza czegoś znacznie gorszego – podejrzeń. Co Malfoy robił w jego komnatach o
wpół do pierwszej w nocy?!
-
Masz coś? - wybełkotał Malfoy, jakby czytał w jego myślach. Wyglądał, jak
praktykujący kanibal, który przeszedł na ostry wegetarianizm.
-
Ale...
Scorpius przerwał mu gwałtownym ruchem ręki.
-
Zamiast gadać, daj mi tego cholernego skręta, cokolwiek! Bo chyba coś ci
zostało, nie?! – wysyczał, a kiedy Dae pokręcił niepewnie głową, co w jego
niemym języku miało oznaczać „nie mam”, Malfoy wydał z siebie nieludzki okrzyk.
Oczywiście w miarę cichy, aby nie zbudzić śpiących na sąsiednich łóżkach
współlokatorów Masaki.
-
Niech to... - Z jego gardła wydobyły się szpetne przekleństwa, a towarzyszący
im warkot Malfoya dał już Masace dość duże powody do niepokoju.
-
Jeśli mogę spytać... PO JAKĄ CHOLERĘ JEST CI TO TERAZ POTRZEBNE?! TERAZ?!
Mimo iż światełko zapalone na końcu różdżki było już naprawdę niewielkie, Dae
od razu zauważył wykrzywione w goryczy usta kolegi. Wyglądał na
rozzłoszczonego, a jednocześnie niespodziewanie przybitego. Masaka starał się
orzec w duchu, kiedy ostatnimi czasy widział go w takim stanie i po krótkiej
chwili namysłu stwierdził, iż podobna sytuacja mogła mieć miejsce dwa lata temu
– kiedy to Gryffindor zgarnął im sprzed nosa Puchar Domów. Ale co takiego
wydarzyło się dzisiaj?
- Do kogo mam iść? – mruknął
Malfoy bez żadnego owijania w bawełnę. – Niemożliwe, żeby w całym zamku... –
zaczął podniesionym głosem, ale usłyszawszy potężne chrapnięcie od strony
pobliskiego łóżka, zszedł z tonu – żeby nie było ani grama czegoś
mocniejszego... Zawsze było... zawsze...!
-
Ci, którym coś zostało, trzymają dla siebie. Zresztą... Zapasy mamy uzupełniać w czasie przepustki świątecznej...
Malfoy westchnął ciężko.
-
Dobra, nieważne. Muszę się stąd jakoś wydostać, z towarem czy bez... – zawiesił
głos, idąc w kierunku drzwi.
-
A ty gdzie? – wycedził Masaka, już na dobre przebudzony i pobudzony. - Czekaj, muszę się
tylko jakoś ogarnąć... Jak już mają mi wstawić fotę do Proroka Codziennego, w
dziale kryminalnym, to raczej nie chcę na niej wystąpić w bokserkach...
Masaka wyskoczył z łóżka, pospiesznie wciągnął dżinsy i w biegu narzucił na
siebie jakiś sweter.
*
Przez umysł Dae’a przemykały myśli o jakimś niebezpiecznym i ryzykownym
zadaniu, bo tylko o takie posądzał Malfoya. Tylko ułamek sekundy zajęło mu
zastanawianie się, ileż to tej nocy złamie punktów regulaminu, jakiego stopnia
wykroczenia popełni i jak odpokutuje je u poszczególnych nauczycieli, jak w
ogóle będzie miał okazję to zrobić. Czyli wszystko to, co mogło przyczynić się
do wydalenia go z Hogwartu w trybie natychmiastowym.
- Nareszcie wysadzamy Hogwart, tak? Tyle lat
czekania... – podsunął z nieobliczalnymi ognikami w oczach, zachwycony,
zacierając ręce. Złączył dłonie, by po chwili oddalić je od siebie, symulując
mimiką swej twarzy i gestami ciała coś na wzór wybuchu. Jego usta ułożyły się w
słowie „BUM!”, a brwi sugestywnie wystrzeliły w górę.
Malfoy sprowadził go na
ziemię dość szorstkim spojrzeniem.
- Budowanie reputacji Człowieka Idealnego, od
podstaw, w nowej szkole, kosztowałoby mnie o wiele więcej fatygi niż początkowo
zakładałem, także... NIE – zaakcentował dobitnie, żeby nie pozostawić mu
żadnych złudzeń. Przyspieszył kroku, co rusz przystając i zerkając zza zakrętu.
Nie miał zamiaru natknąć się na jakichś lilipucich prefektorków, którzy jednak
mieli na tyle władzy, że z łatwością mogli go uziemić na długi, długi czas.
Chociaż... kto wie...? Może użyłby swojego uroku osobistego? I fakt, że on
także był prefektem, jakoś mógł go wybronić. Gorzej, jakby później sprawdzili w
grafiku, czyja była kolejka i kto tamtej nocy patrolował korytarze.
- To co ty chcesz robić o wpół do drugiej w nocy?! – W ciężkim tonie Dae’a rozbrzmiały nuty zawodu. Oczekiwał od swego
adwersarza jakiejś satysfakcjonującej odpowiedzi, coś na miarę właśnie takiego „BUM!”.
Podłożenie fajerwerk w składziku Filcha, w którym te chodzące zwłoki trzymały
różnego typu środki czyszczące, lub wiekopomną chwilę wysmarowania bezbarwną,
wzmocnioną „kropelką” sedesów na czwartym piętrze... Wszystkie te szczeniackie
wybryki odeszły do lamusa. Zajęli się bardziej „efektownymi” sprawami, o ile w
ogóle można było to tak nazwać. Poważni Ślizgoni. Dae czasami nie lubił taki
być. Chciał się oderwać od przytłaczającej codzienności.
Malfoy wyraźnie
spochmurniał. Jego wargi zadrgały, zupełnie tak, jakby chciał coś powiedzieć,
ale w ostatniej chwili wycofał się z tego zamiaru, uważając swoje myśli za co
najmniej godne pożałowania.
- Muszę skorzystać z wolności – odparł cicho,
ciskając w przyjaciela spojrzeniami mówiącymi: „Nie pytaj”, zaakcentowanymi dla
efektu siarczystą wiązanką przekleństw.
- Spokojnie, Smoczku – przerwał mu
raptownie rozbawiony Dae, kręcąc głową ze sztuczną dezaprobatą. – Ty,
AUTORYTET, i przekleństwa? – zaśmiał się, a kiedy poczuł na sobie rozsierdzony
wzrok, dodał pospiesznie: - Milczę.
Scorpius uciszył go
ostrzegawczym spojrzeniem.
- Słyszysz?
Dae ściągnął usta i zmrużył oczy. Wyraźnie ktoś się zbliżał.
- To Filch – orzekł cierpko Scorpius,
wychylając się zza kamiennego filara i sprawdzając, czy mają wolną drogę.
- Czy myślisz o tym samym, co ja...?
- Nie, Dae, nie wysadzamy dziś szkoły.
- Wy, Anglicy... Zero wyobraźni...
- KTO TAM JEST?! – dobiegł ich wściekły
warkot Filcha, którego już nawet próbowano wydalić z Hogwartu za sprawą
specjalnej petycji, stworzonej i podpisanej przez uczniów, ale dyrektorstwo
szkoły kategorycznie odmówiło. Nie ma to jak kwintesencja demokracji.
- Jak za dawnych, dobrych
czasów... – wymruczał Dae w przypływie ekstazy. Scorpius podsumował go jedynie
cichym parsknięciem.
- MUFFLIATO! –
wymruczał. Z różdżki, którą kurczowo ściskał, trysnęło kilka kolorowych iskier
- ostatecznie uderzyły w potylicę woźnego. Gdy ten, poczuwszy nieoczekiwany
cios, podskoczył w miejscu, jak cielę sygnowane rozpalonym kijem, Scorpius aż
zachichotał pod nosem.
- No
popatrz, Scorp, jaki atletyk z tego naszego woźnego... Trzeba mu częściej dawać
taki wycisk i kto wie? Może sterydy nie będą potrzebne - zarechotał Dae,
zginając się w pół i czym prędzej biegnąc do następnego filara.
- Co?!
Kto tu jest?! SŁYSZĘ WAS! – darł się Filch, będąc ofiarą wyjątkowo uciążliwego
zaklęcia, wypełniającego uszy nieproszonym, niezidentyfikowanym brzęczeniem i
szumem.
Masaka
wyjrzał zza ściany. Filch stał do niego plecami.
-
OPPUNGO! – syknął Dae i wraz z Malfoyem ruszyli w stronę schowka na miotły.
Nawet na trzecim piętrze słyszeli przeraźliwy wrzask Filch i jeszcze, o ile to
możliwe, głośniejsze piski pani Norris. Wiecznej pani Norris, chciałoby się powiedzieć.
- Co to za zaklęcie? – mruknął
Scorpius, patrząc z uśmieszkiem na Azjatę. Dae odwzajemnił uśmiech, po czym,
będąc już przy zaryglowanych drzwiach prowadzących do schowka na miotły,
wyszeptał:
- ALOHOMORA...
Zgrzytnęło i zaskrzypiało. W końcu obu ukazał się widok niewielkiego, pięciokątnego pokoiku
z mnóstwem mioteł wewnątrz. Pokryte kurzem sieci zwisały z niskiego sklepienia.
Scorpius skrzywił się na samą myśl, że takie paskudztwo może spocząć na jego
włosach. Zadrżał niespokojnie, kiedy ogromny, owłosiony pająk spuścił się po
sieci – tuż przed jego twarzą.
- To... to tak na poważnie?! –
usłyszał stłumiony głos Dae’a, na co pokiwał twierdząco głową.
- Możemy wylecieć ze szkoły –
stwierdził Dae z powagą, zerkając z ukosa to na miotły, to na Scorpiusa, który przekopywał jakieś rupiecie: szczątki po miotłach,
ich połamane ogony i trzony, a także stertę innych, bezużytecznych śmieci,
które nawarstwiały się wraz z upływem czasu.
- Aaa! – kwiknął nagle Malfoy,
dostrzegając wśród sterty najzwyklejszych, zszarzałych Zamiataczy, Meteorów i
Komet 260 swoją błyszczącą, udoskonaloną Błyskawicę, opatrzoną jego inicjałami.
Zapowietrzył się z oburzenia. Coś ścisnęło go za serce.
- Tęskniłaś, skarbie? –
szepnął, dotykając z lubością swojej miotły.
Dae,
trzymając już w ręku trzon własnej, uśmiechnął się kpiąco na widok kumpla
przytulonego do Błyskawicy niczym do najpiękniejszej kochanki. Zerknął
sceptycznie na wielkie, wyryte w drewnie, litery.
- S. M... Czemu ja tu widzę
tylko kilka diamentów? Zresztą... Dlaczego jeszcze nie wygrawerowałeś sobie
logo jakiejś firmy od tych całych – zrobił dziwny gest dłońmi na wysokości
swoich włosów – yyy... wybacz... żelów...?
- Nie śmiej się! To moja
wizytówka! – ostrzegł Malfoy, gromiąc go oburzonym spojrzeniem.
- Dobra, zaszalejmy – odrzekł tuż po tym, jak
wyszli ze schowka, wdrapali się na spory, kamienny parapet i, wymieniwszy
porozumiewawcze spojrzenia, odepchnęli stopami od podłoża.
Szybowali
między wysokimi, czarnymi drzewami. Chłód i wilgoć przesiąknąły przez ich ubrania,
powodując nieprzyjemną gęsią skórkę. Nie mogli jednak lecieć niżej, gdyż
konsekwencje płynące z bycia zauważonym przez niewtajemniczonych mugolaków (a
nuż jakiś wybrał się na nocny spacer) były zbyt poważne, aby je zignorować.
Malfoy mimo wszystko nadal miał nadzieję, że nikt ich nie odnotuje ich nieobecności, a jednocześnie obecności w miejscu zdecydowaniem innym niż
Hogwart. Zresztą, musiał się śpieszyć, w końcu nie wiedział, ile czasu
zajmowała jego dzisiejsza w o l n o ś ć. Wiedział jednak, że za wszelką
cenę musi wyrwać się z Hogwartu, bo nie wytrzyma tam ani minuty dłużej! Dusił
się. Szukał szalonego odskoku od histeryczki Weasley, rozbeczanych dzieciaków i
walniętych nauczycieli – tego całego motłochu!
Ale i tak nie zapomniał.
„Nawet
nie mam zamiaru! Weasley na zbyt dużo sobie pozwala, zwłaszcza, kiedy... kiedy
wcale nie miałem się o tym dowiedzieć...”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz