Bez
słowa opadł na pobliskie siedzenie. Dopiero teraz dostrzegł kilkanaście
opróżnionych butelek po piwie i innym alkoholu – niektóre stały, inne leżały,
były też i takie, których fragmenty tkwiły zarówno w pierwszym, jak i w drugim
stanie. Sterta petów, którymi po brzegi była wypełniona fluoroscencyjna
popielniczka, urosła do rozmiarów sporego, dymiącego wzgórka. Wokół stolika
unosiła się dławiąca mgiełka nikotyny pomieszana z zapachem najróżniejszych
odmian napojów wyskokowych. Magiczna konstrukcja Anathemy umożliwiała
oddzielenie od siebie poszczególnych sektorów niewidzialną ścianką, co służyło
przede wszystkim klientom, którzy nie byli w stanie ścierpieć papierosowego
dymu, toteż z początku Malfoy w ogóle nie wyczuł wspomnianego
odoru.
-
Spóźniłem się? – spytał z charakterystycznym dla siebie przekąsem, lustrując
wzrokiem zagracony stół. – Widzę, że sporo mnie... ominęło... – Zrobił głęboki
oddech, a wciągnięty w płuca dym sprawnie odwiódł go od zapalenia papierosa.
Zane spojrzał na niego z dezorientacją.
-
Trzymaj i zamknij się – odparł na wstępie dość nierozgarniętym głosem,
wciskając mu w dłoń nie napoczęty trunek.
Scorpius przytknął usta do kieliszka i, nim zrobił jakikolwiek łyk, zapytał:
-
Cóż takiego może trapić Zane’a Gringotta, pogromcę dziewic, dziedzica
skandalicznej fortuny, jeszcze bardziej skandalicznej niż moja? –
odparł na wpół zblazowanym, a na wpół zaciekawionym tonem, który niemal zmusił
Zane’a do udzielenia szybkiej odpowiedzi.
-
TO. – Od niechcenia rzucił mu na kolana jakąś rozdartą, nadpaloną
papierosami kopertę. Scorpius aż parsknął na widok żałosnego stanu przesyłki,
do jakiego niewątpliwie doprowadził ją sam adresat.
Odwrócił kopertę. Nadawcą nie była pojedyncza osoba, a jakaś wyniośle brzmiąca
akademia. Nie zapowiadało się to zbyt dobrze.
-
Szkoła Wyższej Znajomości Finansów I... No fajnie, fajnie... Co to za
bzdety? – Zerknął na dołączony list, którego pierwsze linijki głosiły: „Mamy
przyjemność poinformować, iż Pańska kandydatura została pozytywnie rozpatrzona.
Wskazane jest podjęcie nauki w trybie natychmiastowym(...)”, a ostatnia: (...)
Prosimy o niezwłoczną odpowiedź w celu dalszej współpracy.” – Czy ja dobrze
rozumiem? – wyjrzał podejrzliwe znad kartki – przenosisz się? W połowie siódmej
klasy?! Ty wykolejona gnido! Kiedy złożyłeś papiery?!
Zane beknął uprzejmie, co stanowiło dla Scorpiusa wystarczającą odpowiedź.
-
Świetnie!... – warknął pod nosem, otwierając pobliską butelkę piwa specjalnym
otwieraczem, który do złudzenia przypominał szczękę jakiegoś drobnego
mięsożercy. – Reformę szkolnictwa – przetrzymałem. Trzymiesięczny celibat... -
okej, dwa tygodnie - ...przetrzymałem – wymamrotał między jednym a drugim
łykiem. – Ale dlaczego zostawiają mnie wszyscy przyjaciele?! Wy... wy... ech...
nie macie serca... – sarknął, ściągając gniewnie usta. Był wkurzony, co więcej,
miał wrażenie, że coraz szybciej tracił sojuszników i to w miejscu, w którym
najbardziej byli mu potrzebni – czyli w Hogwarcie, bo tylko tam tak naprawdę
liczyła się jego wysoka pozycja społeczna. Reszta nie miała żadnego znaczenia,
a Malfoy miał tego niestety pełną świadomość.
-
Ty nie masz przyjaciół. Ani serca – stwierdził fachowo Zane i mimo jego
nietrzeźwego stanu była to najczystsza forma prawdy - tak dobitna i tak
oczywista, że aż Malfoy poczuł się w pewien sposób dotknięty.
-
Cichooo! Nie widzisz, że buduję dramaturgię...?! – odfuknął, jakby z wyrzutem.
Zane uśmiechnął się blado. Wycelował wzrok w odległy punkt, choć prawdę mówiąc
wątpił, by ten był jakoś szczególnie sprecyzowany. Jego myśli zawisły w eterze
– bez postaci, kształtu ani jakichś wyjątkowych intencji. Pijane, jak ich
właściciel, krążyły bezładnie po sali, od stolika od stolika, a czasem nawet
pod nim...
-
Ale z ciebie dupa wołowa, niczego nie umiesz załatwić...! – żachnął się
Scorpius. Ogarnęła nim wściekłość, choć właściwie nie do Zane powinien ją
adresować i chyba to tak najbardziej go denerwowało.
Zane spojrzał na niego jak na wariata. Zacisnął pięści i usta, zmrużył oczy.
Malfoy był pewien, że za chwilę dostanie w nos, za co z pewnością by się
odwdzięczył, jednak nic takiego nie miało miejsca. Napięte mięśnie Gringotta
rozluźniły się niemal od razu, a on sam osunął się zrezygnowany po oparciu
kanapy, przechodząc już niemal w pozycję leżącą.
-
Wiem... – odparł cicho. – Ale potrzebuję kasy... – wgryzł się w szyjkę butelki,
duszkiem połykając to, co w niej jeszcze pozostało, czyli mniej więcej połowę.
– A tatunio mnie jej pozbawi, jeśli nie pojadę... zresztą... to tylko
miesiąc. Odbębnię ten cały kurs, przy okazji zadowolę ojca, i wrócę do Hogwartu
– urwał, jakby coś do niego nagle dotarło. – Malfoy... jesteś mi winien
przysługę... co ja pieprzę?!... MILION PRZYSŁUG! – zacisnął kurczowo pięści na
przedramieniu kolegi, ignorując Malfoya i jego histeryczne „jaki milion, do
diaska?!”. Ciemnoniebieskie oczy rozszerzyły się do rozmiarów binokli. –
Ferox... nie pozwól... mówię poważnie... nie pozwól!... żeby było jej lepiej
beze mnie... Ona nie może być szczęśliwa, nie, dopóki ja jestem w pobliżu –
wycharczał, rzucając spojrzeniami gniewne błyski.
-
Ale ciebie wkrótce nie będzie – zauważył celnie Malfoy, uważając nieskładny
wywód Zane’a za najzwyklejszy, pijacki bełkot.
-
No właśnie...
-
Nawet mongolski słownik zdefiniowałby cię słowem „psychopata”...
-
A ciebie moim wspólnikiem. Masz mi pomóc, jasne?! – Zane przyciągnął go do
siebie za użyciem siły. – Bo jeśli wrócę i dowiem się o czymś, to
przyrzekam, że wszystkie twoje kłamstewka ujrzą światło dzienne, a... wierz
mi... wiem o wiele więcej, niż ci się może zdawać... Chyba nie zapomniałeś o
kolesiu, którego wywalili ze szkoły zamiast ciebie? Zielsko raczej nie
spaceruje korytarzami... ani nie trafia do kieszeni niewinnego Puchona... Nie
uważasz? – mówił płynnie i racjonalnie, jakby – nie wiadomo jakim sposobem –
zdołał wytrzeźwieć.
-
Jasne, jasne... – Malfoy uniósł niewinnie dłonie, troskliwie wygładził poły
swojej marynarki i odwrócił się w kierunku stolika. Przez chwilę poczuł się
naprawdę zagrożony, ale tylko przez chwilę, bo późniejsze wydarzenia
zdecydowanie wypleniły z niego jakiekolwiek zakrzewia niepewności.
-
I tak kończy człowiek, który chce mnie wykończyć? A właśnie chciałem błagać o
litość – parsknął z niedowierzaniem, nie spuszczając badawczego wzroku z
Zane’a. Jego pierś unosiła się pod wpływem regularnego oddechu, sygnalizując
twardy sen. Nawet wszechobecna muzyka, która zbudziłaby nawet starożytną mumię,
dla niego była absurdalną kołysanką!
Malfoy zamrugał kilkakrotnie, aż w końcu zrobił zażenowaną minę.
-
I dlatego nie umieszczam forsy na lokacie u Gringottów... – Gestem ręki
przywołał kelnerkę.
-
Spity na umór – rzucił krótko, nie zwracając na nią żadnej uwagi. Dopiero, gdy
jego nozdrzy doszedł znajomy zapach... – słodkawy, ale nie przesadzony...
jakby... brzoskwiniowy... tak, zdecydowanie brzoskwiniowy... – instynktownie
podniósł wzrok. To, co ujrzał, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Jeśli
istnieje jakakolwiek synteza anioła i demona, była nią właśnie ta dziewczyna.
-
Wezwać szefa? – spytała, najwyraźniej nic sobie nie robiąc z zafascynowanych
spojrzeń kolejnego, małoletniego klienta, bo chyba dokładnie za takiego uważała
Scorpiusa.
Chłopak kiwnął głową, ale dopiero po kilku sekundach, bo kobiecy, subtelny głos
rozbrzmiał w jego głowie tysiącem natarczywych oddźwięków, mieszając się ze
sobą w chaotycznej, szalonej rotacji. Dziewczyna za to zdawała się ignorować
jego zaczepne, szelmowskie uśmieszki. W swoim zachowaniu nie była jednak
ostentacyjna czy niemiła, a jej gesty nie emanowały dość jasnym komunikatem:
„Moim facetem jest ten ochroniarz przy wejściu”. Najwyraźniej wciąż liczyła na
potencjalny napiwek. Na Malfoya owo postępowanie wcale nie działało w sposób
odpychający, zresztą, nawet gdyby poczuł się zignorowany, zamierzał to szybko
zmienić.
- Jesteś tu nowa? – spytał i, ku własnemu
zdziwieniu, odniósł wrażenie, iż zadrżał mu głos, wprawdzie przez ułamek
sekundy, ale i tak był to fakt wysoce niepokojący.
Dziewczyna pokiwała głową,
lekko i dość niechętnie. Najwidoczniej nie lubiła się wdawać w głupie dyskusje
z napalonymi klientami. Kilka pasm czarnych włosów wysunęło się z jej luźno
spiętego kucyka, opadając na popielate oczy. Przez krótką chwilę Malfoy miał
nieodpartą ochotę odgarnięcia tych zagubionych kosmyków, poczucia ich
jedwabistej miękkości, bo wiedział - a naprawdę nie miał pojęcia, jakim cudem,
ale WIEDZIAŁ! - że właśnie takie będą w dotyku. I ten zapach... Nie był mu
obcy... „Ciekawe...”
- Możesz TU na chwilę zostać? – spytał,
modulując swój głos na ton wysoce obojętny. Nie była to jednak obojętność,
którą używał do „odstraszania”, wręcz przeciwnie...
- Raczej nie.
„1:0 dla ciebie. Jestem
spokojny.”
- A później? Po... pracy? – kontynuował powłóczyście,
choć wewnątrz siebie niezwykle gorliwie i nerwowo. Tak naprawdę dziewczyna nie
wyglądała na wiele starszą od niego. Jej uśmiech i ruchy - typowo dziewczęce i
równie niewinne - pozwalały snuć przyjemne domysły, iż była krótko po
osiemnastce, może nawet trochę więcej.
- Aha... Gdzie? – Najwyraźniej była bardziej
zainteresowana pustymi i porozbijanymi butelkami, których sprzątnięcie należało
do jej obowiązków, niż nim.
- No nie wiem... na drinka? – ciągnął wątek
Bardzo-Spokojny-Scorpius.
-
Ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę po pracy, to drink – powiedziała
dobitnie, nie pozostawiając mu żadnych złudzeń. Inny chłopak - po tak
jednoznacznej odmowie - z pewnością dałby za wygraną, ale Malfoy, zachowując
stoicki... UMIARKOWANY... spokój... nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
Podświadomie lubił, jak dziewczyna była „nie do zdobycia” - no, przynajmniej
nie od razu – ale jak każdy samiec niecierpliwił się zbytecznym zwlekaniem. W
większości, jak nie we wszystkich przypadkach udowadniał, iż rzeczona ‘niedostępność’
tak naprawdę nie istnieje, wyłączając tandetne zagrywki niektórych dziewczyn.
Ale o n a... ona tak nie była. Myślał... przypuszczał... wiedział, że tak
było, choć nie potrafił skonkretyzować źródła tej w i e d z y.
Gdy dźwignęła się z ziemi,
zdematerializowawszy uprzednio kawałki potłuczonego szkła i niedopałki, po raz
pierwszy spojrzała wprost w oczy Scorpiusa. Było to spojrzenie na tyle
gwałtowne i niesłychanie... bliskie... że aż zaniemówił. Nieoczekiwanie poczuł
się dziwnie przytłoczony, ale nie miał bladego pojęcia, dlaczego!
- Chyba skądś cię znam... – wybełkotał
Mnich-Scorpius.
- Mhm... tak z ciekawości... Ile dziewczyn
już to od ciebie usłyszało? – Uśmiechnęła się ironicznie, choć przyjemnie dla
oka. Flirtowała z nim, ale zdecydowanie inaczej, niż pozostałe.
- Przestałem liczyć, niestety... – na jego
usta wpłynął perwersyjnie młodzieńczy uśmieszek - zakłamana forma niewinności.
Nachyliła się nieco, jej
spojrzenie spoczęło na śpiącym Gringocie.
- To brat Lucasa? – spytała, przyglądając się
Zane’owi z uwagą.
„Z poświęceniem mogę się
nim stać na parę sekund. Ewentualnie. Jak zwykle większą uwagę przyciąga
śmierdzący petami, schlany gumochłon, niż ja - zawsze zwarty i gotowy!...
Ech... Nie ma sprawiedliwości na tym świecie!”, sarkął w myślach.
Znowu... znowu ten zapach...
W tym momencie rozchylił lekko usta, skojarzenia scementowały się w jednolity
fakt. Już wiedział, tak, no przecież... przecież jak mógł nie poznać TYCH
perfum?! Co za felerny zbieg okoliczności sprawił, że nowo poznana dziewczyna
zaopatrzyła się w ten sam zapach, co Rose Weasley?! Kłamstwem byłoby jednak
stwierdzenie, iż owa woń, docierająca do zmysłów, których nic i nikt nigdy
wcześniej nie drażnił w takim stopniu, mu się nie podobała... Ten dziwny splot
wydarzeń sprawił, że przyzwał w myśli obrazy z poprzedniego wieczora. Dobrze,
że j e j nie dogonił, dobrze, że zrobiwszy pięć kroków w przód,
zawrócił sześcioma w tył... Tak, jak dobrze, że postąpił w ten,
charakterystyczny dla siebie sposób, a nie jak jakiś uduchowiony, pseudo czarny
charakter! Jak dobrze...
Dlaczego więc czuł się
tak w i n n y...?
Nie, nie, nie będzie o tym
myślał! Teraz zajmował się czymś innym... czymś znacznie ciekawszym...
- Cholera... – jedna z półkul zarejestrowała
stłumiony głos. Malfoy od razu spojrzał na jego właścicielkę. Dziewczyna
potrząsnęła lekko głową, by po chwili odwrócić się gwałtownie na pięcie i
rzuciwszy przez ramię ogólne „zaraz wracam”, wycofać się w ciemnię
pomieszczenia. Dopiero po chwili Malfoy spostrzegł, jak rozmawia z jakimś
facetem, który raczej nie wyglądał na klienta.
Jego myśli automatycznie
powróciły do poprzedniej formy, do zwyczajnej linearności, gdzie nie ma miejsca
na żadne odchyły, a co dopiero falowanie, które de facto przed sekundą
doświadczył. Po brzoskwiniowym zapachu nie zostało nic, co najwyżej
niewyczuwalne cząsteczki w powietrzu, które i tak momentalnie wessał odór
nikotyny.
Nie miał dziś ochoty na
bawienie się w trójkąty.
Zresztą, myśli o Weasley
skutecznie odebrały mu apetyt na jakiekolwiek zaloty. A pomyśleć, że to miało
działać tylko w jedną stronę!
Spojrzał litościwie na
Zane’a, który od paru chwil smacznie pochrapywał, po czym bez żadnych zahamowań
wyciągnął z kieszeni jego spodni kilka banknotów. Opatrzywszy je słowami:
„Reszty nie trzeba”, zwinął je w rulonik i, umiejscowiwszy go na centralnej
części stolika, ruszył ku wyjściu.
***
- Co ty do cholery wyprawiasz?! - Zaciągnęła
go na zaplecze, z którego wnet wypadli do wąskiej, ponurej uliczki z ślepym
zaułkiem. Nieopodal stały ogromne kontenery ze śmieciami, a obok jakiś stary,
pordzewiały samochód. Roztopiony śnieg, który strugami spływał po jezdni,
ścieknął ostatecznie do kratki kanalizacyjnej. Mrok o tej porze roku zapadał
znacznie wcześniej - ze względu na brak jakiejkolwiek latarni w pobliżu,
światło skupiała jedynie mała, goła żarówka przymocowana nad drzwiami. Obie postacie
ogarnął posępny nastrój półmroku.
- Czego on od ciebie chciał? – syknął chłopak
na wstępie. Był dość wysoki, ale średniej postury. W niczym nie przypominał
napakowanych dryblasów, stojących w wejściu klubu, jednak nie można mu było
zarzucić słabości.
Nie przywiązując do słów
Iana zbyt wielkiej wagi, Elena położyła dłonie na biodrach i spojrzała w jego
ciemne oczy.
- Kto? Szef? – rzekła w roztargnieniu,
skupiając wzrok na krętych, żelaznych schodach pożarowych, wiodących do
mieszkań sąsiedniej kamienicy. – Mieliśmy drobny problem z zamówieniem...
- Nie udawaj!... – zarzucił gniewnie, jakby z
wyrzutem. – Czego od ciebie chciał ten tleniony Michał Anioł?! – wypluł
pogardliwie, siłą woli powstrzymując świerzbienie skóry. Wiedział, że jeśli w
porę się nie opanuje, nie będzie już odwrotu... Nie chciał jej dać
satysfakcji, nie chciał, by pomyślała, że jest tym spętany aż do
ostatniej komórki swego ciała, jak to nieraz stwierdzała...
- Składał zamówienie, tak, jak reszta –
wyjaśniła powoli, nie kojarząc pewnych faktów albo wciąż się łudząc, że nie
były one tym, na co niechybnie wskazywały.
- Przez piętnaście minut?! Taka jest ta twoja
praca, hm? Zabawianie obcych facetów i usługiwanie im, jak jakimś
wielmożnym panom?! – kontynuował, coraz bardziej się nakręcając, jakby to, co
tkwiło w nim przez ostatnie kilka godzin, wreszcie znalazło ujście. – TO
ZAPCHLONE PSY! Widziałem, co to za typy! Jakby tylko mieli możliwość,
zgwałciliby cię w pierwszym lepszym kiblu, a może już... ty... z własnej
woli... dla większej kasy, co?! – urwał z premedytacją, odnosząc wrażenie,
jakoby ręka Eleny uniosła się ku górze w celu rychłego uderzenia go w twarz.
Zamierzał uniknąć tego typu żenujących incydentów. – Z nami byłoby ci o wiele
lepiej... – dodał ściszonym głosem.
Parsknęła kpiącym
śmiechem.
- To on, prawda? To o n kazał ci
mnie obserwować, śledzić...?! – Usłyszawszy ze strony Iana jedynie jakiś
niezrozumiały warkot, zadarła wyniośle podbródek. Ruszyła przed siebie, choć
właściwie nie wiedziała, dlaczego to robi. Przecież nie musiała uciekać,
przynajmniej miała taką nadzieję... – Przekaż ojcu, że nie potrzebuję
całodobowej niańki – powiedziała chłodno, zaplatając ramiona na piersiach. –
Odejdź.
Poszedł za nią.
- Popełniasz ogromny błąd... – zadrżała mu
dolna warga, później oba kciuki, które wraz z innymi palcami kurczowo zacisnął
w pięść. Czuł wściekłość, ogromną, panosząca się wściekłość, która skutecznie
przysłaniała wszystko inne, zostawiając tylko przemożną chęć wyrządzenia komuś
krzywdy... Kiedy doszło do niego, co właściwie miał ochotę zrobić, skulił się w
sobie niczym złe dziecko. Żałował, że żałował.
- Błąd? – Przystanęła, patrząc na niego
wymownie. – Dopiero teraz czuję, że żyję! To wszystko... to, co teraz mam... To
ludzie, to przygody, to wyzwania! Nie rozumiesz?! Nie wrócę do tego, co ty
ślepo uważasz za coś lepszego... Widzisz tylko, co chcesz widzieć albo
co inni ci każą!... To chore... – obarczyła go ciążącym spojrzeniem.
Znowu wysforowała się na prowadzenie, tym razem zostawiając go daleko za sobą -
w zamyśleniu, oniemieniu i chwilowym, lecz tylko chwilowym smutku.
- Myślisz, że masz nad wszystkim panowanie,
ale to tylko zwykła iluzja! – zawołał, rozprostowując palce. Nie potrafił
patrzeć w milczeniu, jak Elena odchodzi – tak, jak przed paroma miesiącami.
Tak, jak gdyby nigdy nic, jakby wszystko i wszystkich miała gdzieś – stanowcza
i zdeterminowana, bez cienia wątpliwości. Z drugiej strony nie chciał, by
myślała, że ‘on jeszcze tu wróci’, gdyż jego misja utraciłaby dość istotny
element zaskoczenia. Musiał być zdecydowany, a jednocześnie dość
lekceważący.
Włożył dłonie do kieszeni
spodni, butnie podniósł wzrok. Uśmiechnął się kącikiem ust, całkiem mimowolnie.
Czy Elena naprawdę sądziła, że tak łatwo sobie odpuści? Że go przegoni – raz na
zawsze - jednym, błahym słowem, coś na wzór „spadaj” ?! Naiwna! Wisiało nad nim
widmo rozkazów, które wydał ktoś znacznie wyższy rangą – nie mógł ich nie
wykonać, tym bardziej teraz, gdy jej ojcu groziło niebezpieczeństwo. I
jej też...
- Niczego nie zmienisz, zostało ci zbyt mało
czasu! Nie bądź naiwna!... – Nawet się nie zatrzymała. Zignorowała go, zupełnie
jak kogoś, kogo nie warto uraczyć krótkim spojrzeniem, choćby matowym,
wyłuskanym z uczuć. Do którego nie warto wracać. Który jeszcze nie wie, że
czeka...
Zadarł podbródek. Zimny
wiatr owionął jego szyję i twarz. Gdy nadszedł kolejny podmuch, pozwolił, by
ten uniósł go swym wirem i poniósł tam, gdzie tylko w taki sposób mógł się dostać.
Zazwyczaj schodził na sam
dół, choć nigdy nie trafił na ostatni stopień.
Zawsze było ‘niżej’...
***
Kilka
dni wcześniej, centrum Londynu, gabinet Draco Malfoya.
- Powiedz Felice, żeby skontaktowała się z niejakim Gabrielem Fitzroyem.
Natychmiast. – Kilka minut później usłyszał charakterystyczne pyknięcie,
zwiastujące czyjeś przybycie, by już w kolejnej ujrzeć pewnego mężczyznę. Na
oko miał może z dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Jego płowe, pokręcone włosy,
miękko opadały na równie jasne oczy, przy których Draco nie dojrzał ani jednej
zmarszczki. Poczuł jakieś dziwne ukłucie zazdrości, gdy tak spoglądał na
gładką, nie pooraną wgłębieniami twarz mężczyzny, a z jego punktu widzenia
właściwie jeszcze młodego chłopaka. Ile by oddał za to, aby cofnąć się w czasie
chociażby o dziesięć lat! Wtłoczyć w mięśnie krzepkość i siłę, a w zmysły tę
młodzieńczą wrażliwość! Złowroga liczba zbliżała się jednak wielkimi krokami, a
jej ostateczne nadejście było wręcz nieuniknione. Draco - za parę miesięcy -
miał dołączyć do tego szerokiego grona czterdziestolatków, którzy odrzucali
dotychczasowe, wzniosłe wartości, ‘ciepło domowego ogniska’ i wpadali w ramiona
o wiele młodszych kochanek. Szkoda tylko, że taki tryb życia rozpoczął już
znacznie, znacznie wcześniej, czym przy okazji obalił kilka stereotypów.
Jedenaste wybicie zegara sprowadziło go na ziemię.
-
Mówił pan, że uczy w Hogwarcie... – zaczął, gestem wskazując na przeciwległe
krzesło.
-
Wolę postać – odparł Gabriel życzliwym, choć dość matowym głosem, splątując za
sobą ręce i przechadzając się po pokoju. – Tak, poznałem pańskiego syna, jeśli
o to pan pyta... – dorzucił z sarkastycznym wydźwiękiem.
Draco skinął przychylnie głową i zajął swój fotel.
-
Nie powiem, że pańska poprzednia wizyta nie dała mi do myślenia... – Miał
wrażenie, że Gabriel był bardziej zaabsorbowany oglądaną obecnie zawartością
gabloty, niżeli jego słowami.
-
Może przejdźmy do sedna – powiedział, coraz mocniej irytując się tym
enigmatycznym, młodym człowiekiem. – Co miał pan na myśli, mówiąc, że ‘jestem
jedynym prawnikiem, który może panu pomóc’?* To dziwne… – Za każdym razem, gdy
używał formalnego zwrotu ‘pan’, czuł się dość nieswojo, w końcu jego a Fitzroya
dzieliła przepaść niemal dwóch dekad! Mimo to wciąż odnosił wrażenie, że
chłopak dominował nad nim wiedzą, doświadczeniem, a nawet przewrotnym sposobem
bycia...
Spośród różnorakich zdjęć i dyplomów uznania, wyeksponowanych za namową nazbyt
snobistycznej natury ich właściciela, uwagę Gabriela przyciągnęła dość
zaśniedziała, ale wciąż lśniąca piłeczka, z której bezwładnie zwisała para
wątłych, niemal przezroczystych skrzydełek. Niegdyś tętniący energią złoty
znicz, obecnie zakurzone trofeum. Bolesna prawda o przemijaniu...
-
Tylko człowiek, który dużo widział, może nawet zbyt wiele, jest w stanie
przyswoić to, co wkrótce zobaczy.
-
Trochę to zawiłe… - Usta Malfoya rozwarły się w powątpiewającym uśmieszku. –
Można jaśniej?
Gabriel przeniósł spojrzenie na błyszczący order, znajdujący się w wyścielonym
niebieską tkaniną pudełeczku.
-
Zapewne słyszał pan o Moreenie, to dość głośna sprawa… zwłaszcza w tak…
obeznanym środowisku, w jakim pan się obraca – powiedział, nie spuszczając
wzroku z nieskazitelnie czystej szyby gabloty.
Draco zmarszczył czoło.
-
Moreen? Ten oskarżony o morderstwo?
-
Ściśle mówiąc, oskarżony o bardzo bestialskie zabójstwo kilkuletniej
dziewczynki.
Malfoy poruszył się niespokojnie. Wciąż nie wiedział, jakie było meritum tej
konfrontacji.
-
Obrona jest bezsilna, zebrane przez oskarżających dowody są zbyt liczne i zbyt
wiarygodne, by można je było podważyć. Wszystko przemawia na niekorzyść
podejrzanego. Rodzice ofiary domagają się dla oprawcy najwyższej kary - kary
śmierci - i byłoby to nawet zrozumiałe, gdyby…
-
No dobrze, ale co JA mam z tym wspólnego? – wtrącił niecierpliwie.
-
…gdyby winny był naprawdę winny – dokończył Gabriel, a jego miodowe oczy
spotkały się z bladoniebieskimi, niekoniecznie dojrzalszymi...
-
Czy ja dobrze rozumiem…? Wątpisz w winę tego człowieka? – rezygnując z
jakichkolwiek ceregieli, zaskoczony Draco podniósł się lekko ze swojego
miejsca. – Dla sądu taki... domysł... nie będzie miał żadnego znaczenia.
-
Ale dla mnie tak. I dla ciebie też... Draco. – Fitzroy również zrezygnował z
uprzejmości.
Mężczyzna zaśmiał się nerwowo, trochę z niedowierzaniem.
-
Proszę, oświeć mnie!
-
Codziennie bronisz morderców, gwałcicieli i oszustów. Chociaż część z nich
dokonała czyny, o które ich oskarżono, ty sprawiłeś, że zniesiono wobec nich
jakiekolwiek zarzuty. Proszony o uniewinnienie człowieka niewinnego, mówisz o
domysłach. Jak więc nazwiesz to, co robisz zazwyczaj? Co może nawet zrobiłeś
wczoraj i co pewnie zrobisz też jutro?
„Ile w tym chłopaku wzniosłości!”
-
To przesądzona sprawa – podsumował ponuro Draco po stosunkowo długim milczeniu.
– Nie jestem cudotwórcą, nie wszystko da się „wygrać”! Zresztą, nie wierzę,
żeby znalazł się tak istotny dowód. żebym... Chryste, co ja bredzę?! W ogóle
nie muszę z PANEM rozmawiać! Mogę PANA wyprosić i szybko zapomnieć o tej
wizycie! W głowie się nie mieści...! Żeby tacy ludzie uczyli w szkole?!... –
syknął, zapominając o jakichkolwiek manierach.
-
Zapewniam, że moje kompetencje zostały szczegółowo zweryfikowane – odpowiedział
fachowo Gabriel, sprawiając wrażenie osoby, która w ogóle nie przejmuje się
wybuchami swoich rozmówców, a wręcz przeciwnie – daje im swoiste pole do
wyładowania emocji, nawet własnym kosztem.
Zrobił w stronę biurka kilka sprężystych kroków, by w końcu oprzeć ręce o blat
i nachylić się ku zirytowanemu Draconowi.
-
Tylko ty jesteś w stanie uwierzyć w to, co ci pokażę, wiem to – powtórzył
spokojnie.
-
Skąd? Podpowiedziały ci to głosy w twojej głowie?!
-
Możliwe. Chcesz dowodu, dam ci go. Spodziewałem się takiej reakcji. – Wycelował
różdżkę w biurową lampkę, po czym wyszeptał pod nosem formułę zaklęcia
transmutacyjnego. Przedmiot momentalnie zaczął wykrzywiać się w kuriozalne
kształty, aż w końcu przybrał formę małej, aczkolwiek dość pojemnej misy z
wygrawerowanymi na ściankach, mistycznymi znakami.
-
Wspomnienia? Mogą być zwykłą mistyfikacją – podsumował sceptycznie Draco.
-
Sam to stwierdzisz – szepnął Gabriel, przytykając sobie do skroni koniuszek
różdżki, która kilka sekund później „wyssała” z jego mózgu coś, co przywodziło
na myśl splot pajęczej nici. Giętkim ruchem wepchnął ją do misy, jednocześnie
podnosząc na Dracona swoje uprzejme, proszące spojrzenie.
- To coś, co musisz wiedzieć. Później sam zdecydujesz, czy chcesz zobaczyć resztę, tym razem w sprawie Moreena.
- To coś, co musisz wiedzieć. Później sam zdecydujesz, czy chcesz zobaczyć resztę, tym razem w sprawie Moreena.
Draco zwęził podejrzliwie oczy.
-
Dlaczego myślisz, że się zgodzę? Powinieneś wiedzieć, że moja profesja składa
się głównie z trzeźwego oceniania ludzi...
-
I kredytu zaufania, czyż nie?
-
Który nie zawsze wszyscy spłacają – zauważył aluzyjnie, odchylając się nieco do
tyłu. – Ta usługa będzie pana sporo kosztować... – Kiedy Gabriel kiwnął głową,
uśmiechając się łagodnie, a zarazem z tą gorzką dojrzałością, którą można nabyć
tylko z wiekiem, Draco uniósł wysoko lewą brew. Próbował go zniechęcić, spławić
w typowy dla siebie sposób, a on nic! Poza tym... Dlaczego ten facet wciąż
wydawał mu się na starszego, niż wyglądał?! Boże, co to szkolnictwo robi z
ludźmi!
-
Narażam swoje życie? – rzucił drwiąco, gdy zbliżył rękę do naczynia z odłamem
pamięci Gabriela.
-
Możesz je tylko uleczyć.
~*~*~
* Ta rozmowa miała miejsca tylko „w mojej
wyobraźni”, w sensie... W odcinku 32 - „Wybór – część II” Draco wspominał w
myślach (podczas rozmowy z przełożonym Hermiony albo nawet po), że przyszedł do
niego jakiś dziwny k l i e n t (czyli Fitzroy), a konfrontacja ta nie
była opisana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz