9. " Chwila, która trwa dłużej niż chwila "



  - List od Albusa? – spytała rudowłosa kobieta, wskazując ruchem głowy na idealnie równy stosik kopert. Siedzący nieopodal mężczyzna pokręcił posępnie głową i zaczął dłubać widelcem w jajecznicy.
 - A gdzie tam! Nasz syn zdaje się o nas zapomnieć – fuknął nieco ochrypłym, przepełnionym pretensją tonem.
     Ginny uniosła wzrok na męża, karcąc go samym spojrzeniem.
- Jaki ojciec, taki syn – stwierdziła z uśmiechem, sięgając po filiżankę kawy i Proroka Codziennego zwiniętego w rulon. Harry, usłyszawszy te drwiące słowa, zrobił zniesmaczoną minę i odsunął od siebie talerz z jedzeniem.
 - Czyżby bunt?
 - O czym ty mówisz? – warknął, odwracając twarz. Okulary, stanowiące nieodzowny element jego wizerunku, przekrzywiły mu się zabawnie na nosie.
 - Och, miałam wrażenie, że jesteś... obrażony? – zaśmiała się Ginny, wyraźnie rozbawiona frustracją męża.
    
     Kilka godzin później.

 - Ja przynajmniej nie byłem taki buntowniczy. A pamiętasz, jak się obawiał, że trafi do Slytherinu? Mówiłem mu, że to niczego nie zmieni, że nadal będzie tym samym sympatycznym Alem, jednak... Coraz bardziej się zastanawiam czy moje słowa nie minęły się z prawdą – wycedził czarnowłosy mężczyzna, nagle, całkiem niespodziewanie, już od progu drzwi, które zadygotały niebezpiecznie, gdy męska, szeroka dłoń odcisnęła na nie piętno siły.
     Ginny przewróciła oczyma w geście irytacji. Jej usta wygiął powątpiewający uśmieszek, ale kiedy spostrzegł to Harry, wargi kobiety momentalnie powróciły do pierwotnego, obojętnego kształtu.
 - A gdzie: „dzień dobry” ? – spytała serdecznym tonem, całując męża w oba policzki. Mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie i odwzajemnił uścisk.
 - Chciałbym być dobrym ojcem – odparł, ale już znacznie ciszej. – Chciałbym, żeby Al nie popełniał takich błędów, jak ja, chciałbym, żeby... żeby miał lepsze życie i nauczył się odpowiedzialności za własne czyny. Czy to tak dużo...?
 - Wydorośleje, zobaczysz... – pocieszyła go Ginny, krzątając się między kuchnią a przedpokojem.
     Harry pokręcił głową, przeszedł z jednego pokoju do drugiego, zbierając jakieś dokumenty. Przystanął nagle, sprawiał wrażenie człowieka, który właśnie coś sobie uzmysłowił – i nie była to sprawa błaha, ale całkiem istotna.
 - Nie chodzi o to, że zachowuje się jak dzieciak. Wręcz przeciwnie... – stwierdził, jakby bardziej do siebie niż do Ginny. – Obawiam się, że Albus stał się dorosły zbyt szybko. Slytherin zmienia. Ale dlaczego tak nagle...?

*

     „Nazywam się Albus Severus Potter. Moimi rodzicami są Ginevra i Harry Potterowie
– tak, TEN Harry Potter, człowiek, tylko człowiek... który zdążył przeżyć własną śmierć i śmierci innych, który wegetował na granicy siły i bezsilności, i TA Ginevra Potter, kobieta, która stoczyła wiele walk w obronie Hogwartu, odznaczyła się wyjątkowym patriotyzmem i lojalnością wobec przyjaciół i rodziny. Jestem synem tych, którzy na zawsze zostaną zapamiętani i których wizerunki gościć będą na kartkach wielu książek. Jestem ich synem - kimś, kto według tych ‘wszystkich’ winien pójść w ślady uzdolnionych rodziców. Ale, jeśli chodzi o mnie, to nie potrzebuję wieczności, nieprzemijającego splendoru i pochlebnych słów, aby przejść przez drzwi Historii. Mam do nich klucz, idioci!”

     Stał na moście, tępo wpatrując się w przepaść, która kusiła szeptem jesiennego wiatru. Kiwał się na piętach, tam i z powrotem, spuszczając pokornie głowę. Oparł się o drewnianą, zniszczoną na przełomie czasu barierkę, dysząc ze wściekłości. Kopnął nogą w pobliski, samotny kamyczek, który tkwił na chropowatej powierzchni, a gdy stoczył się w ramiona otchłani, niknąc w jej mrocznych odmętach, Albus zaklął w duchu. „Slytherin zmienia.”
     Powiódł wzrokiem po otoczeniu: istny potop blasku zalewał przestwór; piął się ku górze, by po chwili objąć także zmęczoną twarz Albusa. Na barierce, w jakiejś wydrążonej dziurze, rosły nieznane mu kwiaty; biel płatków zlewała się z czerwonym środkiem, jakby skrwawionym od ukłucia. I on tak się czuł – jak ten kwiatek, który zewnątrz sprawiał pozorne wrażenie obojętnego, apatycznego, ale wewnątrz, po głębszym poznaniu... wątpliwości znikały. Problem tkwił w tym, że jeszcze nikt nie odkrył jego wnętrza, głęboko schowanej duszy... Z jego winy? Zastanawiał się nad tym czy naprawdę się zmienił, czy po prostu inni mu to wmawiali? Bo mówili – mówili, że jest gorszy. „Niech mnie olśnią!”, pomyślał gniewnie, gdy w wąskim przejściu pojawiła się grupka starszych Ślizgonów. Na ich przedzie kroczył dumnie sam Zane Gringott – syn wpływowego dyrektora banku, Edwarda Gringotta.
     Zane nie był typem chłopaka, który samym wyglądem powalał wszystkich na kolana – robiła to jego umysłowość. Potrafił manipulować ludźmi, wpływać na ich decyzje, byleby tylko obrócić wszystko na swoją korzyść. Nic w tym więc dziwnego, że kolegował się ze Scorpiusem Malfoyem. Swój pozna swego. Albus nie lubił dziedzica ogromnej fortuny rodziny Gringottów - nie dlatego, że potrafił uwieść każdą dziewczynę w szkole, nie dlatego, że wychodził cało nawet z najgorszej opresji, nie dlatego, że wiódł lepsze życie niż on sam, ale dlatego, że Zane miał coś, co Albus chciał mieć, ale wiedział, że nigdy tego nie odzyska...
Najgorszą prawdą rozsianą pośród kłamstw była myśl, że już to miał. Miał i stracił.

One Two - "Without You"


     Czasem chwila trwa dłużej niż chwila. Wszystko dzieje się jak na zwolnionym tempie lub całkowicie ustaje – zatrzymują się ruchy, dźwięki, tylko zmysły są wyostrzone. I kiedy uświadamiasz sobie, że powinieneś na dłużej zapamiętać ten moment, wryć go głęboko w  pamięć, by nigdy nie został przygnieciony przez nic nie znaczące, nudne urywki życia, ta chwila mija.
  - Nie chcę wciąż na ciebie czekać, Al. Kiedy wreszcie się zdecydujesz? – powiedziała Michelle na odchodnym – słowa rzucone pod wpływem impulsu, nieprzemyślane, ale jednak prawdziwe. I właśnie one nie dawały Potterowi chwili wytchnienia... Chwili? Cóż za paradoks.
     Aż minął miesiąc od ich ostatniej rozmowy. Chłopak pogrążał się we własnej samotności, stwarzając wokół siebie hermetyczną kopułę, przez którą nikt i nic nie było w stanie przeniknąć. Prócz Niej. Ale na to było już znaczenie za późno.
     Nadszedł październik. Ciepłe, ale niezbyt intensywne promyki słońca przedzierały się do Zakazanego Lasu przez baldachim upleciony z igieł sosen i świerków. Drzewa kołysały się w rytmie smętnej, melancholijnej kołysanki nuconej przez znudzony wiatr. Na błoniach panowała senna cisza, która uspokajała, ale także wprawiała w nastrój zadumy. Na skraju jeziora stał samotnie chłopak. Jego czarne jak brykiet włosy mierzwił chłodny wiatr.
     „Znowu to zrobiłem!”, myślał uparcie, podnosząc z brzegu płaski, okrągły kamyk, by po chwili rzucić nim o spokojną taflę wody, mącąc jej jednostajny wzór.
     Obrócił się raptownie, usłyszawszy stłumiony przez wilgotną ziemię odgłos czyichś kroków. „To wszystko przez nią!”, klął w myślach, chcąc wyzbyć się wszystkich wspomnień, które nie bledły na przełomie czasu, a wręcz przeciwnie – odżywały, stawały się coraz to wyrazistsze, przybierając na sile z każdym dniem.
Blond włosy, skręcone w spiralki, okalały jej zarumienioną, jakby zmieszaną twarz. Jakiś zagubiony loczek opadł jej na czoło, nadając jej wyrazowi twarzy pewnego rodzaju beztroski.
Ta chwila wciąż trwa.
 - Nadal jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – spytała nagle, patrząc na niego. Mimo iż jej twarz wyrażała głęboki smutek i żal, w oczach tliły się radosne iskierki – te same, co przed sześcioma latami, które minęły od ich pierwszego spotkania na brzegu jeziora.
      Nie wiedział, co odpowiedzieć. Zdawał się ją butnie ignorować. Schylił się po kolejny kamyk i zrobił to, co przed kilkoma sekundami, nawet nie zerkając w kierunku przybyłej.
 - Znowu każesz mi czekać... – odparła po chwili nieco zniecierpliwionym, a jednocześnie sarkastycznym tonem.
 - Czego ode mnie oczekujesz? – spytał gorzko.
 - Przyjaźni - stwierdziła na wydechu. W twarzy dziewczyny kryło się tyle serdeczności, ale często, bądź co bądź, zamkniętej w mądrym, przenikliwym spojrzeniu.
     Wydawała się być równie zdziwiona, jak on. Tyle, że to z jej ust padły te słowa i że ich dźwięk zależał wyłącznie od jej tonu, a on... Boże, ten ton... Tak powinna „brzmieć” przyjaźń? Takim niskim, niemal niedosłyszalnym szeptem?! Nie. Nie była to jedna z chwil, gdy czujemy, że osoba stojąca naprzeciw mówi zupełnie co innego niż myśli, nie, tą osobą na pewno nie była Ona. W jej głosie tkwiła mocna nuta pewności, tak mocna, że aż go przeraziła.
     Milczał. Może właśnie On był tą osobą, która za chwilę miała skłamać? Tą, której słowa mijały się z istotą myśli?
     Spojrzał na nią. Teraz, w tym momencie – pustym, jakby niewidzącym wzrokiem.
 - Tak. Będę.
     Uśmiechnęła się blado.
 - Obiecujesz...?
 - Spróbuję.
     Uniosła brwi w geście zdziwienia. Albus posłał jej ciepłe spojrzenie. Starał się ukryć smutek, który przedarł się przez jego hermetyczną kopułę, taranując wszystko, co napotkał na swej drodze.

*

 - Mich nieźle sobie radzi – stwierdził Val Quintin na przerwie między transmutacją a historią magii. Jego chytry uśmieszek sugerował Albusowi, że powinien spojrzeć we wskazanym przez kolegę kierunku. To, co zobaczył przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Czyżby to właśnie JEGO Michelle wesoło gawędziła z Zane’m Gringottem? JEGO Michelle szeptała siedemnastoletniemu Ślizgonowi do ucha?! Ona? „Jakim prawem?!”, myślał ze złością, idąc na następnej przerwie na błonia, tam, gdzie zwykle – nad jezioro, kopiąc z bezsilności w tworzące pasmo brzegu kamienie. Przestrzeń zdawała się być zbudowana z kolorowych rozbłysków, które tak nagle utraciły swą jaskrawą barwą, stając się jedynie szarymi odcieniami codzienności. Słońce, połyskujące wczoraj złotem i najczystszym lnem, jawiło się dziś na połaciach nieba jako przygaśnięta kula. 
     Chłopak nie potrafił powstrzymać swych warg, które na widok Michelle wygiął szeroki uśmiech. Jej łagodny profil urzekał subtelnością rys twarzy, gdy odwracała się w jego w stronę. Delikatne, wymowne i pełne słodyczy usta ułożyły się w ujmujący, aczkolwiek nieśmiały półuśmiech. Albus chciał z nią porozmawiać, a przede wszystkim wytłumaczyć, że towarzystwo Zane’a po prostu nie jest dla niej! I wyznać, że...
     „Kocham cię. Nie ważne od kiedy. Nie potrafię zdefiniować nieskończoności. To jest mój klucz... Nie odbieraj mi go...”
 - Muszę ci coś powiedzieć – zaczął niepewnie, jak zwykle spuszczając głowę. Wyczekujące spojrzenie Michelle działało na niego jak dziesiątki trujących strzał.
 - Ja tobie też – odparła pospiesznie z pewną nutą podekscytowania w głosie.
     Albus westchnął cicho, jakby zrezygnowany.
 - Mów.
 - Chyba się zakochałam – odparła na wydechu, a on, usłyszawszy te słowa, zacisnął mocno powieki. Jego nieskończoność minęła.
     I teraz, gdy życie przewróciło mu się do góry nogami i kiedy prawdopodobnie miał zamiar wyznać jej miłość, ona też ją wyznała – ale komuś innemu. Słuchał jej długich, typowo dziewczęcych wywodów o zaletach potencjalnego obiektu westchnień, kryjąc znudzenie i ból. Bo tak powinien zachowywać się prawdziwy przyjaciel.  
Slytherin zmienia.

*

     „Nie jestem ci potrzebny...”
 - Cieszę się, że wszystko wróciło do normy...
 - Ja też.
 - ...nawet nie wiesz, jak bardzo.
 - Domyślam się, Mich.
     Michelle uśmiechnęła się radośnie, jej twarz pokraśniała łagodnie.
Dzikie spojrzenia Albusa, które z pożądaniem obejmowały jej subtelne kształty, chciały się nasycić widokiem młodego, miękkiego ciała, ukrytego pod czarnym, zwiewnym materiałem. Męska, jeszcze niezbyt dorosła dłoń, która spoczęła na delikatnej skórze, utworzyła z nią jedną, spójną i nierozerwalną całość. Mieli tacy być, mogli tacy być, gdyby nie...
 - Zane – powiedziała radośnie Michelle, odrywając się od chłopaka, by po chwili paść w ramiona innego. Posłała Albusowi ostatnie, jakby pożegnalne spojrzenie, poruszyła nieznacznie ustami, a powstałe słowa „kocham cię, przyjacielu” ugrzęzło mu w myślach, nie pozwalając na dalszą, racjonalną analizę własnego zachowania. I jedyne, co mógł zrobić, to wodzić wzrokiem za oddalającą się sylwetką, wpleść się między jej smukłe, ciepłe palce, by poczuć ten subtelny, jakże pokochany dotyk i... czekać.
 - Ale ja potrzebuję ciebie – szepnął, gdy widok czekoladowych tęczówek pozostał w jego pamięci już tylko jako niezatarte wspomnienie. – No właśnie... ‘Przyjacielu’ – dodał i odszedł w swoją stronę z pokornie opuszczoną głową...
     „Role się odwróciły. Teraz to ja czekam. Stałem się oczekującym, a nie oczekiwanym. I dopiero teraz wiem, jak to cholernie boli.”

2 komentarze:

  1. oglądasz grey's anatomy? :) czy ta piosenka to przypadek? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zastanawiam się, dlaczego koniecznie muszę znać muzykę tylko z jakiegoś serialu? Spotykam się z tym założeniem któryś raz z kolei. Chirurgów nie oglądam, a piosenkę znalazłam podczas moich wojaży po youtube w poszukiwaniu czegoś inspirującego. ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń