„Ile jeszcze, mruczał pod nosem czarnowłosy chłopiec, mrużąc powieki z
niezadowoleniem. Kątem oka zerknął na zastygłe, zniecierpliwione, a niekiedy
przerażone twarze jedenastolatków, którzy tak, jak on, czekali na swą kolej.
Dlaczego akurat musiał być ostatni? Dlaczego jego nazwisko brzmiało 'Zabini'?!
Kiedy nauczyciel wyczytał go z listy, warknął coś o nieudolnej organizacji
Hogwartu, po czym usiadł na chyboczącym stołku. Gdy tylko Tiara dotknęła czubka
jego głowy, wrzasnęła:
-
Syn Zabiniego! O, Bogowie!
Austin wzdrygnął się, zaciskając kurczowo palce na krawędziach taborecika.
„Chyba za chwilę...”
-
...podeptasz mnie? – dokończyła Tiara i zachichotała wprost do jego ucha.
Austina zirytowała świadomość, że Tiara jest wszechwiedzącą, wyświechtaną
czapką, a na dodatek ma dostęp do jego prywatnych myśli. Czy naprawdę musiała w
nie ingerować?
Nim zdążył odpowiedzieć, kapelusz przemówił swym niskim i nieprzewidywalnym
falsetem:
-
Jesteś zupełnie inny niż ojciec, Austinie, ale zawsze wiedziałam, że osiągnie
on rzeczy wielkie, mimo że nie miał do tego zbyt dużych predyspozycji
umysłowych...
-
Taa, zgadza się – przyznał znudzony Austin, ale Tiara, jakby spodziewając się
takiej reakcji, kontynuowała gorliwie:
-
Jesteś inny – powtórzyła – i też ostatni na liście świeżo przyjętych
absolwentów. Nie potrafię orzec, do którego z Domów powinieneś zostać
przydzielony...
„No to masz problem, kurde!”, pomyślał młody Zabini i uśmiechnął się
kpiąco, ale Tiara puściła to mimo uszu. Tylko pytanie... Czy ona je p o s i a d
a ł a? Doprawdy, niebywale nurtująca zagadka...
-
Twój umysł opiewa odważna myśl, a więc Gryffindor wydaje się być odpowiednim
miejscem, ale... Spryt, tak charakterystyczny dla uczniów Slytherinu, również
krąży w twojej krwi... A może Hufflepuff? Wszak starasz się być uczciwy... –
rozważała konsekwentnie Tiara, najwyraźniej trudząc się z wyborem. Jeszcze
żaden uczeń nie przysporzył jej dotąd tylu wątpliwości!
-
Gdzie chciałbyś trafić? – zapytała w ostateczności. Zdumiał ją fakt, że Austin
sam nie rozpoczął tego tematu. Owszem, brała pod uwagę zdanie tych, którzy
usilnie błagali ją o właściwą decyzję, ale jak długo można znosić męczące
tyrady jedenastolatków i ich błagalne jęki? On był nietypowy, uzmysłowiła sobie
to w chwili, gdy zaczął wszystkim rzucać niedbałe, jakże zirytowane spojrzenia
niebieskich oczu. „Jest bardziej podobny do matki”, myślała. „Nieobliczalny,
tajemniczy, z identycznym przekonaniem o podłości i obłudzie świata, które go
otacza, bezustannie osaczając.”
-
Do kuchni – warknął, jakby kompletnie nie przejmował się tym, gdzie trafi i
jaka czeka go przyszłość, która zależała właśnie od tego przełomowego momentu.
– Jacie, jestem głodny - dodał bez skrupułów, a Tiara parsknęła kpiącym
śmiechem.
-
Jesteś inny niż ojciec – zawtórowała po raz trzeci, wiercąc się na jego
kruczoczarnej czuprynie. Zadecydowała. Nie Gryffindor, nie Slytherin, nie
Hufflepuff, lecz...
-
RAVENCLAW!
-
No i fajrant, stara! – wymamrotał Austin, prychając pogardliwie pod
nosem..."
***
Czarnowłosy chłopak przechadzał się po korytarzach Hogwartu. Jego kroki dudniły
o posadzkę, a oczy z niebywałą wnikliwością penetrowały pobliskie zakamarki. Prefekt
Naczelny: poważana osobistość, która wzbudzała szacunek, a zarazem siała
spustoszenie wśród uczniów. Austin Zabini uwielbiał tę posadę; miał wszystkie
potrzebne cechy, by zostać starostą domu, a z owego tytułu czerpał wiele
przywilejów i przyjemności. Tak, to czyniło go kowalem własnego losu, a przy
okazji... także innych. Przecież tak łatwo odjąć punkty za bójkę albo
niepunktualność, tak łatwo ustalić jakieś zasady, do których wszyscy się
podporządkowują! Austin lubił robić komuś na złość, to dawało mu satysfakcję.
Więc nic dziwnego, że lawirując między kondygnacjami zamku, miał nadzieję
spotkać jakiegoś ucznia, który przekroczył godzinę policyjną, jednocześnie
odejmując mu punkty i zgłaszając skargę opiekunowi. Wierzył, że przyłapie kogoś
z Domu Lwa i wówczas da mu to powód, by znacznie uszczuplić dobytek rubinów w
gryfońskiej klepsydrze.
„Och, to poprawiłoby mi humor...”, pomyślał, raptem się zatrzymując.
Dobiegł go dziewczęcy, jakby przesycony złowrogą nutą głos.
-
Mówiłeś, że to coś ważnego.
Obrócił się na tyle, by móc rzucić okiem na przyczynę swego postoju. Rose Weasley,
zacmokał znacząco, rumieniąc się w ciemnościach.
-
Zrzuć z tonu, Rose – odparł, podchodząc do dziewczyny. Uśmiechnął się lekko,
gdy ich dłonie przypadkiem się musnęły.
-
Jesteś o coś zły? – zapytała pospiesznie. Spojrzała na niego spod długich rzęs,
a po chwili zaczęła kiwać się na piętach. Był to całkiem mimowolny
odruch.
-
Ja? A dlaczego tak myślisz? – Zmarszczył czoło, badawczo obserwując jej
niewinne gesty, które co rusz przyprawiały go o bezgłośne westchnięcia. „Jak
można być tak beztroskim?!”, przemknęło mu przez myśl. „Nie tego
oczekują od nas inni!”
- Dlaczego? –
powtórzyła z niedowierzaniem Rose. – Doprowadziłeś do zamiany warty w grafiku
prefektów! Wyszłam na idiotkę – odrzekła i oskarżycielsko dźgnęła go palcem w
pierś.
-
Och... To nie czyni większej różnicy – zaśmiał się, ale widząc jej gromiący
wyraz oczu, skapitulował. – Tak ci ze mną źle? – dopytywał, po czym wygiął usta
w udawanym grymasie smutku.
-
Po prostu nie rób tego więcej – stwierdziła po namyśle Rose, zaplatając ramiona
na klatce piersiowej. – Czasem mógłbyś udawać, że nie jesteś dupkiem –
warknęła, gdy Austin zbliżył do niej na odległość kilku milimetrów, po czym
wyszeptał z przekąsem:
-
Czyżby nowy pieg?
-
Chyba nie odejmujesz za to punktów? – syknęła półszeptem, oddalając się na
bezpieczną odległość. Wciąż czuła jego ciepły oddech na swych wargach. Nie
lubiła, gdy Zabini prowokował ją do tego typu sytuacji, bo były dla niej istną
katorgą. W takich momentach zastanawiała się czy nie czynił tego specjalnie, by
ją upokorzyć lub wprawić w inne zakłopotanie.
-
Och, zależy komu – wyznał opieszale. – Tobie nie. Ale twój braciszek ostatnio
się zgubił, musiałem go ratować przed Ślizgonami.
Rose odwróciła głowę i uśmiechnęła się dyskretnie, przygryzając lekko dolną wargę. „Austinie...
Jest ciemno... Możesz zdjąć tę maskę gniewu...”
- Słyszałem – rzucił krótko chłopak,
omotawszy ją surowym spojrzeniem. Legilimencja, przypomniał uśmieszkiem.
-
Wybawiłem go z opresji, ale nie myśl, że to przez pryzmat mojej rzekomej sympatii
do Gryffindoru.
Zapadło milczenie. Nikt nie miał zamiaru przerywać go, jako pierwszy. Oboje
byli zbyt dumni, zbyt honorowi, zbyt ambitni, by skapitulować. Jeszcze nie
wiedzieli, że właśnie to milczenie, a czasem również jego brak, poróżni ich w
przyszłości...
-
Dlaczego...
-
Czy...
Odchrząknęli jednocześnie. Z perspektywy postronnego obserwatora ta sytuacja
wydawałaby się wręcz komiczna, ale sami zainteresowani nie wyglądali na zbyt
rozbawionych.
-
Powiedz mi... – mruknęła niepewnie Rose i jej orzechowe tęczówki odnalazły
niebieskie, odkrywając ich głębię. Wiedziała, że nigdy nie natrafi w nich na
pewny grunt, bo oczy Austina nie posiadały dna. Dziwne? Nie. Prawdziwe.
-
No, wal. Dziś rozpoczynam akcję „życzenia z kwiatkiem” – zakpił, przewracając
tymi swoimi bezdennymi oczyma.
-
Powiedz mi... – powtórzyła, a odcień jej głosu miał w sobie wymowną nutę
stanowczości.
-
Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Gryfonów?
Austin pokiwał głowa, jakby coś sobie uświadamiał, o czym świadczyły jego mocno
zaciśnięte w poziomą kreskę usta i zwężone oczy. W końcu rzucił niedbale, niby
tak od niechcenia:
-
Bo mój ojciec ich uwielbia.
-
Ale wytłumaczenie! – prychnęła Rose. – Nie zapominaj, że ja też jestem
Gryfonką! – zaakcentowała dobitnie, że aż się wzdrygnął.
-
Ty to co innego...
-
Innego? – uniosła brwi. - Mam się czuć jak jakaś anomalia?
-
Przestań, bo ci punkty odejmę – warknął nienawistnie, ale też ze śmiechem.
-
Ta dyskusja nie ma sensu...
Obserwując oddalającą się sylwetkę, naszła go dziwna, całkiem niespodziewana
myśl. „Co będzie jak widzę ją po raz ostatni, jak odejdzie i już nie wróci?”
Sam nie wiedział, dlaczego akurat teraz zaczął brać pod uwagę taką możliwość.
Była to jedna z tych nagłych myśli, które prześlizgują się przez nas umysł tuż
obok spraw pierwszorzędnych i wkrótce spadają na samo dno. On nie chciał jej
wskrzeszać, nie chciał, by wprowadziła chaos w jego uporządkowanym ciągu myśli.
Nie chciał, a jednak... Sama postanowiła go przerwać.
Momentalnie zerknął na zegarek, który oplatał jego lewy nadgarstek. Miał
pomysł. Uśmiechnął się pod nosem, wyciągnął różdżkę z kieszeni dżinsów i
wycelował ją w lśniącą tarczkę, szepcząc bezgłośnie formułę zaklęcia. Po chwili
od marmurowych ścian odbiło się jaskrawe światło, przez ułamek sekundy
dezorientując Rose.
-
Zapomniałaś o kwiatku! – zawołał Austin, szczerząc swe idealnie równe zęby w
ironicznym uśmieszku.
-
Co? – Obróciła się, by rzucić na niego okiem, ale gdy tylko zobaczyła, co
trzymał w dłoni, spoważniała. Palce Austina zaciskały się wokół cienkiej
łodyżki dmuchawca, którego biały „kwiat” czarująco sterczał tuż przed jego
bladymi ustami. Uśmiechał się ze swoistego rodzaju zażenowaniem.
-
„Życzenia z kwiatkiem” – napomknął, chichocząc.
-
Chyba nakręcę thriller pt. „Zrozumieć krukona” – zaśmiała się dziewczyna.
Skierowała ku niemu kroki, ale zauważywszy pewną pustkę na jego lewym
nadgarstku, odparła ze zdumieniem:
-
Co z twoim zegarkiem?
-
Prezent od ojca. Nigdy mi się nie podobał – stwierdził bez ogródek Zabini, wręczając
jej dmuchawca z wdzięcznym uśmiechem na twarzy. - Chwast to też kwiatek. Jest
warty sto galeonów! – dodał szybko, kiedy Rose zaczęła wycofywać rękę.
-
Sto? – kwiknęła. - Transmutowałeś sto galeonów w DMUCHAWCA?! Mogłeś wykrzesać z
siebie chociażby jakąś różę! – parsknęła śmiechem, wyciągając ponownie dłoń w
stronę podarku.
-
Kieruję się metodą prób i błędów. Ten chwaścik wychodzi mi najlepiej – urwał
nagle, jakby się nad czymś zastanawiał. - Zniszczyłem ostatnio prześcieradło...
– przyznał.
-
Wiesz... Istnieje takie coś jak toaleta... Gdybyś się pofatygował,
prześcieradło z pewnością by ocalało...
Wybałuszył na nią oczy, zataczając się ze śmiechu.
-
Oj, daj już mi tego c h w a ś c i k a – żachnęła się, a jej policzki spowił
nieodgadnięty pąs.
Austin posłał jej jedno z tych swoich powątpiewających spojrzeń. Ujął jej dłoń
w swoją, rozpostarł jej palce, a po chwili zamknął, gdy utkwił we wnętrzu
uroczego dmuchawca.
-
Nie powiesz, że nic ode mnie nie dostałaś.
Kilkanaście lat wcześniej.
Noc.
Znajome spojrzenia kalające jej niewinność. Cisza... Głosy, które przepływały
przez jej odmęty; szept z odcieniem pożądania, a zarazem odrazy, mieszający się
z czyimś przyspieszonym oddechem. Próba zapomnienia... Jeszcze chwila i się
uda... Jeszcze chwila, a jego przeszłość zniknie, jeszcze chwila, a... nie
wypowie JEJ imienia, gdy kocha się z tamtą... z inną... ale nie z NIĄ! „To
niedorzeczne!”, pomyślał sfrustrowany, podnosząc się z miękkiego materaca i
sięgając po spodnie.
-
Muszę zapalić – rzucił krótko w stronę roznegliżowanej kobiety, zapiął
rozporek, po czym wymknął się na taras przez uchylone drzwi, wyciągając z
paczki jednego papierosa. Zlustrował go znudzonym spojrzeniem, aż wreszcie
zapalił, stosując zaklęcie.
-
Granger... Granger – mruczał pod nosem. – Nienawidzę wszystkiego, co ciebie
dotyczy... – warknął w ciemność, którą rozjaśniała żarząca się końcówka
papierosa. Strzepnął automatycznie drobinki popiołu z balustrady, błądząc po
niej opuszkiem palca.
-
Dlaczego cię kocham? Nadal... – dodał szeptem, obserwując rozprzestrzeniające
się cząsteczki dymu nikotynowego.
Czasem miał wrażenie, że sam ulatuje gdzieś w nieznane; jego myśli znowu były
obce, ciało nieznajome, jakby przypatrywał się sobie z perspektywy kogoś
innego. „Te gwiazdy...”, myślał, unosząc bezwiednie głowę. „Są takie same, jak
tamtej nocy... Nocy rozstania. Nocy mojego największego błędu...”
Znowu te męczące
tyrady... Bolesne rozpamiętywanie... Rozpamiętywanie? Nie... On wyrzucił z
pamięci Hogwart, Lorda Voldemorta i tę cholerną misję, celebrując wszystko
codziennością zamkniętą w jego zmęczonym ciele! Pracował tak długo, jak tylko
mógł; chciał zgładzić wspomnienia JEJ oczu i te piękne chwile samym brakiem
czasu. Niekiedy skutkowało, a niekiedy nie. I gdy już czuł, że JĄ traci, że
coraz mniej m y ś l i, lęk otarł się o jego znużony umysł, zmuszając do wegetowania
z ciążącą przeszłością. Bał się... Tak bardzo się bał, że kiedyś po prostu
zapomni, a wtedy ostatki jego miłości ulecą. Po prostu ulecą, jak tamten dym;
będą tkwiły gdzieś w powietrzu i każdy wyczuje ich obecność, ale... nie on – bo
on już się przyzwyczaił. Nie chciał zapominać! ONA wyszła za Weasleya, była
jego żoną - dotykał ją inny i wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tej
destrukcyjnej myśl, jednak nie chciał zapominać; chciał jednak, by pozostała w
jego myślach, by napełniała je wiarą... nadzieją i... miłością, by nie
opuszczała tych wspomnień, którymi on żył, żyje i żyć będzie aż po kres!
Pragnął wiedzieć, że duchem należała jedynie do niego, że cała była tylko JEGO!
Że mówiła mu to, czego komuś innemu nie zdradziła, że myślała o nim w każdej
nadarzającej się okazji, że kochała go... zawsze i na zawsze. Chciał trwać w tych wspomnieniach, nawet,
jeśli były one poza jego zasięgiem, nawet, jeśli minęło tyle lat, a on czuł,
jakby wszystko wydarzyło się wczoraj. Zbawienne jutro wciąż nie nadchodziło i
wydawało się, że nigdy nie nadejdzie. Nigdy.
Jakże zagadkowo brzmiało to słowo, jakże absurdalne w obliczu godzin, dni i
miesięcy! Bez NIEJ.
- Niszczą mnie – mruknął ponuro,
wypatrując czegoś na pobliskim wzgórzu, na którym rosła potężna wierzba. – A
ciebie? - Posłał ostatnie przelotne spojrzenie jakiejś postaci majaczącej w
oddali, rzucił niedopałek pod nogi i przedeptawszy go, wrócił do sypialni.
***
Kobieta o orzechowych oczach i ciemnych, okalających jej ramiona lokach,
przeglądała się krytycznie swemu odbiciu lustrzanemu. Obserwowała ją w
skupieniu para szaroniebieskich oczu, których właściciel siedział znudzony na
krześle, wachlując się jakąś ulotką.
Czasem widzę cię oczami wyobraźni.
Podświadomie. Nadal brniemy przez ścieżkę naszego życia. Ustajemy, potykamy się
i upadamy - ale zawsze się podnosimy. Idziemy dalej. Los rzuca kłody pod nasze
nogi, ale przeskakujemy je. Razem. Uśmiechasz się, patrząc na mnie...
-
Może być ta? – spytała kobieta, przechadzając się po brzoskwiniowym pokoju, jak
modelka na wybiegu. Okręciła się wokół własnej osi, a dolne warstwy sukni,
którą przyodziała, zafalowały wraz z jej niewinnymi ruchami.
-
Taa – ziewnął przeciągle mężczyzna . – Może być, ta poprzednia też, i jeszcze
wcześniejsza... Nim dojdę do pierwszej, upłynie więcej czasu niż tu siedzimy –
spojrzał bezwiednie nas zegarek. – No, podsumowując, tkwimy tu już dwie godziny
i trzydzieści siedem minut, a jak dobijemy do czterdziestu, to wracam do żonki.
A mówiłem jej: „Idź, kobieto z drugą kobietą na te kobiece zakupy! Wydawaj
pieniądze, proszę bardzo, ale ja nie chcę być tego świadkiem!” To nie,
oczywiście, a jakżeby inaczej?! Obowiązek doradcy spadł na mnie – prychnął pod
nosem z nieukrywaną kpiną.
-
Blaise – zawołała Hermiona i przywołała go do siebie gestem dłoni. – To moja
rocznica ślubu, dla Rona chcę wyglądać perfekcyjnie.
Zabini pokiwał głową z nieco zasmuconą miną, podchodząc do niej niepewnym
krokiem.
-
Zapnij, proszę – mruknęła, a kiedy męska ręka zbliżyła się do jej pleców,
dodała sarkastycznie: - Tylko uważaj. Nie mam zamiaru pozostawić kawałka skóry
w tej sukience. Jest piękna, przyznaję, ale nie uważasz, że to zbyt duże
poświęcenie, nawet jak na mnie?
-
Często... się... poświęcałaś... – wysapał mimowolnie Blaise, siłując się z
opornym zapięciem.
-
Słucham? – Uniosła brwi, zerkając na odbicie pobladłej twarzy mężczyzny, który
usatysfakcjonowany zwycięstwem w pojedynku ze złośliwą suknią, westchnął
ciężko, po czym opadł na pobliski fotel.
-
Och, a co ja powiedziałem?
Hermiona rzuciła mu przelotne spojrzenie, taksując każdy centymetr jego twarzy,
jakby wyczuwała wyraźnie jakieś kłamstwo. „Lustro... I ja, jako Lepsza
Strona. To były bardzo dziwne czasy”, pomyślała, utkwiwszy wzrok w lśniącej
powierzchni.
-
Mówiłeś coś o poświęceniach – przypomniała zdawkowym tonem, jakby pytała o
jutrzejszą prognozę pogody.
-
Co? Ach, no cóż... – odparł, jakby w konsternacji i zmieszaniu, chrząkając
znacząco. – Tak jakoś mi się powiedziało...
-
Nie lubię, gdy się wycofujesz. I ty dobrze o tym wiesz.
Blaise spuścił oczy, zaplatając ręce na kolanach. Miał zamiar coś powiedzieć,
ba pragnął przedstawić swą opinię, a temu pragnieniu i towarzyszącym, niebywale
mieszanym uczuciom, które rozsadzały go od środka, dały upust następujące
słowa:
-
Wiesz... Za tym twoim Ronem jakoś nigdy nie przepadałem, zaś Draco... –
wyrzucił na wydechu, trudząc się niezmiernie przy wysłowieniu.
-
Draco? – przerwała mu Hermiona, odwracając się z impetem w stronę fotela, na
którym spoczywał. – Byliśmy młodzi, niedojrzali, łączyła nas taka tam
szczeniacka miłość! – wypluła z pogardą. – Potrzebowałam stabilizacji, Blaise,
ostoi, jaką wkrótce stał się dla mnie właśnie Ron.
-
Ale Malfoy... – polemizował Zabini, jednak znowu nie dane było mu dokończyć.
- Wiem, że jest także twoim przyjacielem,
ale powiedz mi... Co mnie on obchodzi? – orzekła z determinacją. – Mam dom,
rodzinę i pracę, która daje mi satysfakcję. On też. Powiedz, czy istnieje
ktokolwiek, kto mógłby zburzyć tę harmonię?
(...)
Zerkasz na nocne niebo i mówisz: „Zawsze będę twoją gwiazdą; będę wskazywał ci
drogę, lśnił tak mocno, jak tylko potrafię, byś nie traciła nadziei, wiary i
miłości – byś nie traciła nadziei, że po ciemnej nocy nadejdzie poranek, byś
nie traciła wiary we mnie, i miłości, którą ja zawsze będę cię darzył.” Księżyc
nuci smętną kołysankę, wabiąc nas do siebie swą srebrzystą poświatą. Śnimy,
marzymy i wierzymy, i... patrzymy na siebie.
-
TAK – warknął i zdziwił się własnym, dość oskarżycielskim tonem, by po chwili
obarczyć ją złowieszczym spojrzeniem szaroniebieskich oczu.
-
Blaise, na litość boską! Ja mam męża! Minęło tyle lat, jak ty to sobie
wyobrażasz?! – żachnęła się kobieta, machnąwszy ręką, jakby opędzała się od
chmary natarczywych owadów.
-
Ja sobie nic nie wyobrażam. Mówię tylko... Jesteśmy dorośli i teraz przeszłość
przestała się zbytnio liczyć, ale...
-
Nie chcę tego słyszeć!
-
...ale czy nie przyszedł czas na to, by zakończyć niektóre sprawy? Raz na
zawsze? – kontynuował z fanatycznym wręcz uporem, a wszelakie sprzeciwy
Hermiony zdawały się go motywować do działania.
-
No i się doigrałeś – syknęła szeptem, zasłaniając ze złością kotarę
przebieralni.
-
Czego ty się boisz? – dobiegł ją głos przyjaciela.
„To pytanie”, przemknęło
jej przez myśl. „Skądś je znam...”. Przełknęła głośno ślinę i zaczęła
ściągać z siebie suknię. „To głosy przeszłości. Wystarczy uciszyć je
teraźniejszością.”
-
Niczego.
-
A więc, dlaczego tak reagujesz?
-
Bo drążysz ten temat!
Zapanowała cisza. Kobieta sądziła, że taki obrót sprawy jest dla niej jak
najbardziej korzystny. Cóż... Błogi stan ulgi trwał zaledwie kilka minut.
-
Boisz się – orzekł z całą pewnością Blaise. – Czego? I dlaczego wciąż milczysz?
„Bo ON milczał.”, pomyślała, opierając łokcie o lustro i wczepiając
bezradnie smukłe palce we włosy.
(...)
Ale... To bzdura. Minęliśmy już dawno temu i to, co nas łączyło również.
Rozdzieliliśmy się, wybraliśmy zupełnie inne drogi. Upadaliśmy, tylko czasem
powstając. Brakowało nam refleksu byśmy mogli ominąć przeszkody. Osobno. Nie
widziałam twojej twarzy, nie patrzyłeś na mnie, bo ja zerkałam w kompletnie
przeciwnym kierunku. Byłam głucha na twoje prośby, nie słyszałam twojego
głosu...
-
Porozmawiaj z nim. Obydwoje potrzebujecie duchowego oczyszczenia.
-
To mi w niczym nie pomoże... – wyszeptała, a jej oddech nagle przyspieszył,
osnuwając ciepłe ramię, w które wtulała swą twarz. Nie chciała, a raczej nie
potrafiła zobaczyć w odbiciu jej zbolałego wyrazu...
-
Spróbuj.
-
...
-
Czego ty się boisz? – powtórzył po raz trzeci mężczyzna, marszcząc czoło, na
którym pojawiła się wyrazista fałdka skóry. Nie otrzymał jednak odpowiedzi.
-
Wspomnień?
-
Nie mam... ich... – wychrypiała Hermiona, dusząc w sobie krzyk bezsilności.
-
Musisz mieć. Nawet najmniejsze... Takie, które przywołujesz w środku nocy,
takie, które nachodzą cię przy najprostszej czynności, jak na przykład
oddychanie. Czyli ciągle. Nie możesz przestać, bo wiesz, czym to grozi...
„A więc wstrzymam oddech...”
-
Twoje milczenie mówi samo za siebie. Pogadajcie, przecież to nie aż takie
trudne! Uwolnisz się... po tylu latach. Jemu też na tym zależy...
„Mylisz się. To trudne...” Założyła
bluzkę, dopięła spódnicę, pozbierała w pośpiechu swoje rzeczy i odkładając
sukienkę z powrotem na wieszak, szepnęła:
-
Gdyby tak było, odezwałby się. Gdyby mnie kochał, gdyby jego słowa nie były
takie puste, jak on wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej...
-
„Gdyby” – fuknął Zabini, przewracając oczyma.
-
...i gdyby raczył zapytać mnie o zdanie. Zadecydował. A wiesz co mi kiedyś
powiedział? Powiedział, że mam wybór. Kłamał. Podjął decyzję za mnie! Więc, jak
możesz mówić, że mu ZALEŻY, jak on w ogóle może tak twierdzić?! Teraz? Jest już
trochę za późno, nie sądzisz? Ja go kompletnie nie obchodzę! Nic
dla niego nie znaczę...
Och,
jak dobrze pamiętała te słowa, słowa Ginny Weasley, która swą stanowczą postawą
próbowała przywrócić jej trzeźwość umysłu. Cóż, udało się, ale jakim
kosztem...?
Blaise dźwignął się z miejsca, stanął tuż naprzeciw niej i mierząc rzeczywistość
odważnym wzrokiem, spojrzał głęboko w te hipnotyzujące orzechowe oczy. Nie miał
wyjścia; musiał to powiedzieć mimo wszelkich zakazów Dracona...
-
Ty nic nie rozumiesz – powiedział ze spokojem i położył dłoń na jej ramieniu.
Zadrżała.
-
On tam był, Hermiono. Draco był na twoim ślubie, był tam! Rozmawiałem z nim
i... nawet nie wiesz, co wtedy przeżywał... jak wyglądał...
-
A jak?
-
Wyglądał jak człowiek, któremu właśnie coś odebrano.
A księżyc? Księżyc ukrył się wśród
czarnych, strzępiastych chmur. Szliśmy w mroku i w pustce, Draco. Ja odnalazłam
swoje światło i cel życia, a ty nie. Nie dołączę do twojego obłędu, do tej
nicości, w której tkwisz... Przecież
wiesz, że zawsze bałam się pustki…
Hej, chciałam ci tylko powiedzieć, że rozdział 4 jest identyczny jak 10 :) pewnie coś ci się pomyliło i wstawiłaś dwa razy to samo :)
OdpowiedzUsuńI tak samo jak 14 :) przepraszam, że zawracam ci głowę, ale czytam wszystko od początku, z racji, że za bardzo nie pamiętam, co się wydarzyło i nie chcę niczego opuszczać :)
OdpowiedzUsuńok, już zmieniam, dziękuję! Informujcie mnie o takich wpadkach, ok?
OdpowiedzUsuń